wtorek, 30 czerwca 2015

Asia Czajkowska-Zoń "Some Of My Favs"

Okładka "Some Of My Favs"
Asia Czajkowska-Zoń zadebiutowała solo koncertowym albumem „Some Of My Favs”. Materiał zarejestrowano w październiku 2014 roku w Hard Rock Pubie Pamela.

Pamiętam to jak dziś. Usiadłem wieczorem przed komputerem i buszując po sieci natrafiłem na jej wykonanie słynnego „Summertime” George’a Gershwina. Śpiewała w duecie z Igorem Nowickim na organach. Materiał pochodził z jednego z jej koncertów. Przesłuchałem ten utwór raz, dwa razy, trzy…  Świetnie zaśpiewała. Ile to razy wcześniej słyszałem jak młode wokalistki porywając się na ten popularny standard docierały w ślepy muzyczny zaułek. Tutaj wszystko było na swoim miejscu. Z ładunkiem emocjonalnym między wersami. 

Podobnie jest na płycie. Czajkowska-Zoń też wybrała popularne standardy, a mierzyć się z takim kompozycjami nie jest łatwo. Ileż to wersji „Night In Tunisia”, „Georgia On My Mind”, czy “Cheek To Cheek” nagrano próbując zaskoczyć słuchaczy? Rozpędu dodają wokalistce świetni muzycy – wspomniany wcześniej Igor Nowicki na klawiszach, Michał Rybka na basie i Waldemar Franczyk za perkusją. Wokalistka ma kawałek mocnego głosu, ale raczej dyskretnie go używa ze swobodą poruszając się w rożnych gatunkach. 

Emocje wybuchają w „Every Day I Have The Blues”. Razem z rozpopularyzowanym przez Franka Sinatrę „Cheek To Cheek” to dla mnie jeden z najprzyjemniejszych fragmentów tego albumu. Sporo wnoszą do odbioru całego wydawnictwa zaproszenie na koncert goście. Mark Olbrich, Eddie Angel i Krzysztof „Partyzant” Toczko. Gitarowe starcie tych dwóch ostatnich muzyków w 9-minutowym hendriksowskim „Little Wing” nadaje płycie „Some Of My Favs” dodatkowego smaku. Świetny fragment będący osobnym muzycznym rarytasem. 

Nikt przed Asią Czajkowską-Zoń podobnego albumu na toruńskiej scenie nie wydał. Płyty rasowo zaśpiewanej, łączącej ze sobą blues, rock, jazz, a nawet funky. Dotykającej tych zakamarków muzycznej wrażliwości, które zazwyczaj uaktywniają się po zmroku przy niewinnej lampce wina. Debiut ciekawy. Jako bonus dorzucono jej autorską kompozycję „There’s A Place”, która może zwiastować kolejny – już studyjny – album. Płyta ukazała się nakładem wydawnictwa HRPP Records. 

Asia Czajkowska-Zoń, Some Of My Favs - Live, HRPP Records 2015.

czwartek, 25 czerwca 2015

Łukasz Panfilak: W Pled Zepchlim zgraliśmy nasze różne fascynacje

- Przyznam, że nie spodziewaliśmy się takiego tłumnego przybycia na nasz debiutancki koncert. I takiego odbioru - mówi ŁUKASZ PANFILAK, 25-letni wokalista i gitarzysta grupy Pled Zepchlim, która swoim koncertem zrobiła furorę podczas tegorocznego Święta Muzyki w Toruniu. 

Pled Zepchlim: Wiesław Kryszewski, Piotr Wysocki, Bobo Ryszewski i Łukasz Panfilak.(Fot. Grzegorz Olkowski)

Nie ukrywam, że po Waszym występie byłem pod sporym wrażeniem tego, co usłyszałem. Gdzie nauczyłeś się tak śpiewać? 

(Śmiech). Zawsze miałem z tym problem. Po trzech piosenkach nie byłem w stanie zaśpiewać ich więcej. Zdzierałem głos i bolała mnie głowa. Teraz chodzę na lekcje emisji. Koncert, dzięki któremu rozmawiamy, zaśpiewałem po dwóch dniach spędzonych w trasie z ekipą Kobranocki, w której jestem technicznym. W sobotę Kobranocka koncertowała na Dolnym Śląsku. Nasz akustyk zadzwonił do mnie, aby przyjechał wcześniej. Pojechałem już w piątek w nocy, aby instalować scenę. I tak zeszło bez snu do naszego niedzielnego debiutu.

Takie opowieści obrastają w mity, a z nich rodzą się legendy... Piotr Wysocki, Wiesław Kryszewski i Bobo Ryszewski to postacie znane na lokalnej scenie muzycznej. Skąd Ty się wziąłeś? 

Zaczynałem od grania w grupie In Vitro z Gniewkowa. Występowaliśmy nawet 5 lat temu na Święcie Muzyki. Później był jeszcze zespół Szklani, z którym zagraliśmy  na KATAR-ze. Brak sukcesów zawsze rozwala zespoły i tak też było w naszym przypadku. Był jeszcze St. Piggies, który rozpadł się tydzień temu. To były projekty opierające się na takim seattleowskim prostym graniu. Taka muzyka jest właśnie najbliższa mojemu sercu. Zaczynałem słuchać muzyki od Nirvany. Druga fascynacja to Zeppelini.

Jak doszło do tego, że połączyliście wspólnie siły, aby stworzyć grupę grającą wyłącznie utwory Led Zeppelin? 

Piotr Wysocki wielokrotnie wspominał, że grają te kompozycje z Wiechem Kryszewskim. Kiedyś proponowali mi nawet, abym do nich dołączył na gitarze basowej. Nie pasowały mi wtedy terminy, a Piotr nie drążył dalej tematu i zaprosił do współpracy Bobo. Pewnego dnia zapytał czy jednak nie miałbym ochotę z nimi pośpiewać. Spróbowałem. Przyszedłem na pierwszą próbę, drugą, trzecią... W sumie nie mieliśmy ich więcej niż dziesięć. 

Plech Zepchlim (Fot. Grzegorz Olkowski)

Skąd ta fascynacja Zeppelinami? 

Ich kompozycje były jednymi z pierwszych, które nauczyłem się grać na gitarze. W tym zespole zgraliśmy zresztą nasze różne fascynacje. Piotrek fascynuje się Johnem Bonhamem, Wiesław zawsze zapatrzony był w Jimmy’ego Page’a. Bobo nie miał wyboru (śmiech). To czujny basista. Zawsze chciał grać Zeppelinów.

Zagraliście z tym materiałem swój pierwszy koncert w pubie „Tratwa”. Pod sceną euforia. Co teraz?

Powstał już profil zespołu na Facebooku. Czekamy teraz na zmontowany materiał wideo z naszego występu. Gdy tylko trafi do sieci będziemy mieli już pełną wizytówkę tego, co potrafimy. Chłopaki wspominali, że pojawiły się propozycje koncertowe. Przyznam, że nie spodziewaliśmy się takiego tłumnego przybycia na nasz debiutancki koncert. I takiego odbioru.

piątek, 19 czerwca 2015

Oto Pled Zepchlim

Choć zespół jest nowy, to jednak jego repertuar powinien być znany każdemu miłośnikowi rocka. Muzycy wzięli bowiem na warsztat dorobek Led Zeppelin. 

- Moim marzeniem zawsze było zagrać ich kompozycje. Jednak nigdy nie spotkałem muzyków na tyle dobrych, aby byli w stanie sprostać temu zadaniu. Do teraz  – mówi Piotr "Wysol" Wysocki, perkusista toruńskiej Kobranocki. – Każdy kto próbował zmierzyć się z tym materiałem doskonale wie, że to najtrudniejsza muzyka rockowa na świecie. A nam udaje się ją wykonywać niemal tak, jak na płycie. Dźwięk w dźwięk. Gramy nawet te utwory, które były za trudne do odtworzenia przez muzyków Led Zeppelin i niezwykle rzadko rozbrzmiewały na ich koncertach. 

Pled Zepchlin, czyli Wiesław Kryszewsksi, Piotr Wysocki, Łukasz Panfilak, Bobo Ryszewski (Fot. Grzegorz Olkowski)

Poza Piotrem Wysockim w toruńskiej grupie o nazwie Pled Zepchlim znaleźli się także Bobo Ryszewski (wcześniej związany z MGM) na basie, weteran toruńskiej sceny Wiesław Kryszewski (m.in. Nocna Zmiana Bluesa, Open Blues, Eric Band)  na gitarze, a także grający na gitarze i śpiewający Łukasz Panfilak (kiedyś m.in. w St. Piggis). – Nasz wokalista jest również technicznym Kobranocki. Kiedyś przypadkowo usłyszałem jak gra. Zrobił na mnie ogromne wrażenie – opowiada Wysocki. – Chłopaki z mojego macierzystego zespołu nie mogli uwierzyć, że razem udało nam się osiągnąć takie brzmienie. 

Perkusista nigdy nie ukrywał swojej fascynacji Johnem Bonhamem z Led Zeppelin. – Jest moim ulubionym pałkerem od pierwszych sekund, gdy tylko go usłyszałem. Wzorowałem się na nim ze słuchu. Nie było wtedy przecież żadnych klipów, filmów... Odsłuchiwałem więc po raz kolejny 700 razy przegraną kasetę. Szaleństwo – wspominał w jednym z wywiadów na łamach „Nowości”. - Kolega miał plakat Zeppelinów, na którym było widać tylko prawą rękę Bonhama. Studiowałem miesiącami jak trzymał w niej perkusyjną pałkę. Inspirował mnie do tego, aby ćwiczyć grę na perkusji po 10-14 godzin dziennie. 

Warto wspomnieć, że Kryszewski z Ryszewskim już kilka lat temu grając razem sięgnęli po kompozycje rozsławione przez Led Zeppelin. W Polsce – poza grupą Riders – niewiele jest zespołów, które mają w swoim repertuarze kompozycje słynnego rockowego kwartetu. Toruńska grupa jest jedyną, która całkowicie oparła swój repertuar na twórczości brytyjskiej ikony rocka, która stworzyła podwaliny pod heavy metal.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Combo Seven UMK

Co ma UMK do jazzu? Paradoksalnie uczelnię z muzyką powstałą w Nowym Orleanie łączy bardzo wiele. Pierwszy zespół jazzowy narodził się na uniwersytecie już dekadę po jego powstaniu.

Koncert zespołu UMK. Od lewej Cezary Kozłowski, Jerzy Jaworski,Magdalena Trzoska, Edward Kaizer i Adam Mroczyński (Fot. Archiwum domowe Jerzego Jaworskiego)

- To były szalone czasy. W ciągu pierwszych 4-5 lat byliśmy jedynym zespołem, który grał w Toruniu jazz. Nazywaliśmy się Combo Seven - wspomina Jerzy Jaworski. W drugiej połowie lat 50. studiowanie historii łączył z grą na perkusji. - Na próbach spotykaliśmy się co najmniej trzy razy w tygodniu. W każdą sobotę i w niedzielę graliśmy w Dworze Artusa na balach studenckich. Dodatkowo w środę - w mieszczącej się przy parku „Esplanadzie” - wspólnie z aktorami z Teatru Horzycy prowadziliśmy spotkanie jazzowo- poetyckie - mówi. 

Zespół UMK w swoim repertuarze miał wiele zagranicznych standardów. Chętnie sięgali po kompozycje George’a Gershwina i Louisa Armstronga. - Jako Combo Seven zdobyliśmy kilka nagród. Uczelnia wydelegowała nas też na I Przegląd Zespołów Jazzowych we Wrocławiu - opowiada perkusista Co ciekawe, Jerzy Jaworski z Zenonem Nowakowskim i Janem Stenzlem współtworzyli też Harmonica Jazz Trio, pierwsze tego typu harmonijkowe trio w Polsce. Wciąż mieszka w Toruniu.

Kwartet jazzowy UMK podczas festiwalu muzyki we Wrocławiu: Mroczyński, Nowakowski, Jaworski i Stenzel -śpiew (Fot. Archiwum domowe Jerzego Jaworskiego)
Uczelnia w swoich szeregach miała kilkunastu jazzmanów, a jeden z nich stał nawet kilkakrotnie na jej czele. Mowa o prof. Janie Kopcewiczu, który z muzyką związany był od dziecka. Zaczynał od gry na fortepianie, ale ostatecznie wybrał trąbkę. On również współtworzył słynne uniwersyteckie Combo Seven. - Teraz do jazzu dochodzi się poprzez inną muzykę. Wtedy było inaczej. Nagle wszyscy się nim zachłysnęli. Gdy na afiszu pojawiła się informacja  o koncercie jazzowym, sala była pełna - wspominał były rektor w jednym z wywiadów. 

Powstały na UMK studencki klub „Od Nowa” w krótkim czasie stał się jednym z wiodących klubów jazzowych w Polsce. Z koncertami przyjeżdżali tu najwięksi jazzmani: Zbigniew Namysłowski, Andrzej Kurylewicz, Jan Ptaszyn Wróblewski, a także Krzysztof Komeda. - Wtedy po raz pierwszy udało się osiągnąć coś, co chcielibyśmy osiągnąć również obecnie: silny związek z Bydgoszczą, skąd pochodziło wielu muzyków - twierdzi prof. Kopcewicz. - Nie mieli u siebie wyższej uczelni i środowiska studenckiego. Przyjeżdżali więc do nas i graliśmy razem. 

Śmiało można powiedzieć, że tuż po skończeniu studiów prof. Jan Kopcewicz klasyfikował się w pierwszej dziesiątce polskich trębaczy. Ostatecznie zdecydował się jednak na karierę naukową. Dziś tradycje jazzowe uniwersytetu podtrzymuje klub na Bielanach, m.in. organizując cyklicznie „Jazz Od Nowa Festival”. Koncerty, które odbywają się w ramach tej imprezy, są okazję do prezentacji nie tylko tradycyjnego podejścia do jazzu, ale równie spojrzenia na niego w współczesny, czasem bardzo nowatorski sposób.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...