piątek, 29 stycznia 2016

Jan "Kyks" Skrzek (1953 - 2015)

Dokładnie rok temu odszedł Jan "Kyks" Skrzek, legendarna postać śląskiej sceny bluesowej. Człowiek, który swoją miłością do grania przez dekady zarażał innych. 

Kiedy w 2014 roku w Cierpicach miałem okazję robić wywiad z członkami Śląskiej Grupy Bluesowej dla magazynu "Twój Blues", nie spodziewałem się, że 29 stycznia 2015 roku "Kyksa" już z nami nie będzie. Nikt się zresztą tego nie spodziewał. Zespół, w którym Jan Skrzek śpiewał oraz grał na harmonijce i klawiszach, nie pojawiał się często w mediach. Na rozmowy decydował się rzadko. Zamieszczony poniżej wywiad zawiera ostatnie wspomnienia, którymi legendarny bluesmana podzielił się z prasą 

Jan "Kyks" Skrzek w pubie "Pamela" (Fot. Rafał "Gaweł" Gawlik)

 - Kilka dni temu swoją premierę miał winylowy singiel, na którym znalazł się Wasz materiał zarejestrowany w styczniu 2012 roku na żywo w toruńskim Hard Rock Pubie „Pamela”. To dość specyficzne miejsce ma muzycznej mapie Polski… 

Mirosław Rzepa: Kiedyś grało się w "Pameli" niemal stojąc między ludźmi, którzy prawie przechodzili przez scenę. Taki tłum sprawia, że wytwarza się fajny klimat. To słychać. 

Jan „Kyks” Skrzek: Dziewczynom to się bardzo podoba. Potrafią wpaść w taką histerię, jakby na scenie występowała grupa The Beatles, a nie my. 

Leszek Winder: Pamiętam, że po tym koncercie - jak co roku - pojawiło się wiele osób z naszymi płytami. Za każdym razem zastanawiam się skąd biorą stare analogi, skoro nakład już dawno się wyczerpał. Te singiel jest naszym pierwszym wydawnictwem winylowym od ponad 20 lat. Sprawił nam ogromną radość. 

- Na płycie winylowej wielokrotnie stawiano już krzyżyk, jednak jej popularność z powrotem wzrasta.  Tylko w 2013 roku w Stanach Zjednoczonych sprzedano jej aż 6 mln sztuk, co sprawiło, że sprzedaż wzrosła o 32 proc. Czym jest to Waszym zdaniem spowodowane? 

LW – Docenieniem zupełnie innego brzmienia. Mamy przyjaciela, który postanowił wyrzucić i rozdać całą swoją niezwykle bogatą kolekcję płyt CD. Teraz słucha wyłącznie muzyki z analogów. Nie sądzę, aby był w tym osamotniony. Podobnym fascynatem winyli jest Wojciech Mann oraz wielu dziennikarzy muzycznych, którzy jednak niechętnie się do tego przyznają. 

- Dlaczego? 

LW - Bo to odcina ich nieco od artystów, którzy wydają muzykę wyłącznie na CD. "Po co mamy mu ją wysyłać, skoro on słucha tylko winyli?" - myślą.

- Przez wiele lat twierdzono, że spadek sprzedaży CD ma związek z internetowym piractwem. Te dane to chyba dowód na to, że ludzie są jednak gotowi płacić za muzykę, jeśli tylko poda się im ją w odpowiedniej formie. 

LW- Jest cała gromada kolekcjonerów, którzy mają świetny i niezwykle drogi sprzęt do słuchania analogów. Pasjonaci, kolekcjonerzy… Uważam, że to właśnie oni mają największy wpływ na wspomnianą podaż płyt. 

- Kolekcjonujecie winyle?

LW - Wszyscy je mamy. Ja nawet zazdroszczę Jankowi posiadania niektórych koncertowych wydawnictw. Sama rzadko ich słucham, bo szkoda mi ich na mój gramofon. 

Michał „Gier” Giercuszkiewicz: Winyle są jak stare samochody. Dla koneserów. Winylowcy spotykają się, aby słuchać ich w większym gronie. Wymieniają się. Słyszałeś, aby ktoś wymieniał się płytami CD? Od razu kopiują z krążka na krążek. A wtedy ucieka cała magia. 

MR - To już może zakrawać na zboczenie, ale wąchałeś kiedyś amerykańskie płyty? Pięknie pachną. I to nawet po latach. 

- Skoro macie z tym singlem mniejszą szansę dotarcia do słuchaczy, to po co zdecydowaliście się na jego wydanie?

LW - Wychowaliśmy się w otoczeniu takich płyt. Mamy świadomość ich przewagi nad płytami CD. 

MGG - Młodzi nie przywiązują już takiej wagi do winyli, ponieważ nie przeżyli tego, co my. Kiedyś w telewizji nie można było obejrzeć Ozzy’ego Osbourne, więc jedyną szansa, aby przekonać się jak wygląda, była okładka jego płyty. Chłonęliśmy każdy kawałek zdjęcia. Dzięki fotografiom na okładkach mogliśmy też podejrzeć na jakim grają sprzęcie.

JKS – Każdy z nas ma już w swoim dorobku płyty winylowe. To nie jest przecież nasze pierwsze takie wydawnictwo, choć w ostatnich latach – rzeczywiście – nasza muzyka ukazywała się już tylko na CD. 

Okładka winylowego singla ŚGB
- Taki winylowy singiel jest o tyle niewdzięczny, że może się na nim znaleźć niewiele utworów. W Waszym przypadku trafiły na niego dwie piosenki. Te najbardziej klasyczne dla grupy: "Sztajger" i prawdziwe opus magnum Śląskiej Grupy Bluesowej, czyli piosenka "O mój Śląsku". 

JKS - Pomysł na "O mój Śląsku" narodził się w katowickiej knajpie, która nazywaliśmy potocznie „U Indian”. Można w niej było stracić nie tylko zęby, ale nawet i uszy. Całą naszą trzódką chodziliśmy tam na piwo. Piękna pogoda, siedzimy… Nagle pojawia się ekipa, która zaczyna piłami wycinać pobliskie drzewa. Jedno, drugie... Ruszyło mnie. Gdy ich zapytałem o co chodzi, odpowiedzieli tylko, że dostali takie polecenie. Gdy już wycięli wszystkie drzewa, na kościele wybiła akurat godz. 12. Zdenerwowałem się. Dopiłem piwo i pobiegłem do domu. Od razu chwyciłem za kartkę i ołówek. Dziś w miejscu wycinki stoi już bank. 

- W studyjnej wersji tej piosenki pojawia się dziecięcy chór. 

JKS – To był chór dzieci ze szkoły muzycznej w Krakowie. Co ciekawe pierwsze publiczne wykonanie „O mój Śląsku” odbyło się podczas festiwalu „Rawa Blues”. Towarzyszył nam wówczas chór dziecięcy „Słoneczni” z katowickiego Pałacu Młodzieży

MGG - Graliśmy to jeszcze z dziećmi w ramach plenerowego spektaklu "Drzewko bytkowskie", który przygotował Józef Skrzek (brat Jana „Kyksa” Skrzeka – przyp. red.). Pamiętasz? 

LW - Coś kojarzę. To było jakieś 20 lat temu. Józek przygotował muzyczny spektakl pod drzewem, na którym podczas okupacji Niemcy powiesili jego stryja. Zginął za współpracę z partyzantami, którzy wysadzili pociąg. Była muzyka, poezja… Józek zapowiedział nam, że jak tylko usłyszymy bicie dzwonów, to zaczynamy grać. Siedzimy więc 200 metrów dalej w knajpie i nagle słyszymy te dzwony. Józek gra, pióra nastroszone i powtarza pod nosem "Band, k..., band...! Gdzie jest, k..., band?!?" Dobiegłem pierwszy i chwyciłem za gitarę. W tym czasie dzieciaki zdążyły już kilkakrotnie powtórzyć refren. Po chwili dołączyła resztą. Józek był mocno wkurzony.  

- A "Sztajger"?

JKS - Mamy zaprzyjaźnionego śląskiego poetę - Juliana Mateja, którego słowa wykorzystaliśmy niemal we wszystkich swoich utworach. To on wpadł na pomysł napisania tego tekstu. Pracowałem kiedyś w kopalni, a muzyką zajmowałem się jedynie dorywczo. Stworzył tekst o moich dylematach. Co ciekawe sam Matej nie pochodzi ze Śląska, tylko jego żona. Potrafi jednak tak wejść w klimat, jakby mieszkał w Katowicach od urodzenia. 

LW - Potrafi pisać teksty, które mimo upływu lat nic nie tracą na swojej aktualności. Jeden z utworów, który powstał 15 lat temu, nadal jest aktualny w kontekście tej naszej całej wspólnoty europejskiej i polskiej biedy. Jego teksty pojawią się także na naszej najnowszej płycie. 

- Podobno chcecie nagrywać ją z góralami?

LW – Pojawią się w kilku utworach. Początkowo tego nie zakładaliśmy. Pojechaliśmy do znajomego, który mieszka w Jasnowicach odpocząć oraz zrobić kilka prób. Spotkaliśmy tam czteroosobowy góralski zespół. Postanowiliśmy połączyć ich muzykę z naszą. Chciałbym, aby zagrali taki wolny blues mollowy. Coś nieco podobnego do tego, co grały orkiestry jazzowe w Nowym Orleanie na pogrzebach. Tak to sobie wymyśliłem 

MGG - To nie będzie żaden góralski rock'n'roll w stylu braci Golców, tylko autentyczna góralska klasyka. Zaśpiewy, skrzypce...  To nas zainspirowało. Kiedy zagrali, Janek po prostu wyciągnął swoją harmonijkę i do nich dołączył. Wszystkim się spodobało. 

JKS – Odleciałem. Aż mi się łezka zakręciła. 

LW – Nagrywanie materiału chcemy rozpocząć w lutym. Nie chcemy się spieszyć. Zawsze marzyliśmy o tym, aby pracować bez pośpiechu i poświęcić na nagranie tyle czasu, ile będzie trzeba. Bez żadnej presji.


poniedziałek, 25 stycznia 2016

Zespół MGM i jego muzyczny tryptyk

- Akustyczne granie wymaga większego skupienia. Przy elektrycznym - idziemy często na żywioł. Ma być petarda, rockowy brud - Mirosław "Gonzo" Zacharski oraz Tomasz Pras opowiadają o swojej ostatniej płycie: "Live HRRP" 

Tomasz Pras i Mirosław Zacharski podczas koncertu (Fot. Angelika Plich/www.angelaplichfoto.pl)

Tryptyk składający się z trzech płyt wymyśliliście już na początku funkcjonowania MGM. To było ponad dwie dekady temu.  Jednak udało się go sfinalizować dopiero teraz wydając koncertowy album. Skąd wziął się wtedy ten pomysł? 

Mirosław Zacharski - Taka koncepcja pojawiła się po wydaniu debiutanckiej płyty „Akustycznie” w 2002 roku. Po premierze pojechaliśmy do Radia Pomorza i Kujaw zagrać koncert.  Wspólnie z grającym wówczas w MGM Markiem Dąbrowskim (obecnie Nocna Zmiana Bluesa – przyp red.) wymyśliliśmy, że drugi album będzie prezentował elektryczny potencjał zespołu, a trzeci – koncertowy.

Jakim zespołem był wtedy MGM? 

MZ - Kiedy przyjechałem z Radzik Dużych do Torunia, zachłysnąłem się muzyką. Wcześniej nie znałem ani Free, ani Lynyrd Skynyrd. Ten cały southern rock wywarł na mnie kolosalne wrażenie. I słychać to na naszej pierwszej płycie. Z Markiem wymienialiśmy się wtedy płytami i graliśmy w sali prób w „Od Nowie” utwory ZZ Top, Steve’a Ray Vaughana i innych. Na wydanej w 2011 roku płycie „New Heads” podążyliśmy już jednak w stronę rocka.  

Wokalista z bluesowo-rockowym korzeniami i gitarzysta Tomasz Pras, mający za sobą heavy metalową przeszłości w grupie Sword. Wydaje się, że zbliżenie muzyczne takich dwóch osób nie było proste. Jak wam się udało? 

Tomasz Pras – W„Od Nowie” korzystaliśmy z tej samej sali prób. To było najlepsze miejsce do grania w Toruniu. Każdy miał swój kąt. Godziny funkcjonowania nie było określone, co powodowało, że sala była czynna całą dobę. „Gonzo” przychodził pograć sobie na akustyku. Co ciekawe  - podgrywałem mu wtedy na bębnach. Później kontakt się urwał. Spotkaliśmy się ponownie na Bielanach. W lesie grywał z synem w piłkę. Ja pracowałem jako stolarz na UMK. Zaczęliśmy gadać. Pierwsza próba. Wtedy powstał utwór „Jeśli mnie kochasz”. I poszło.

„Live HRRP” domyka  tryptyk MGM.  Nie zawsze z utworów, które dobrze brzmią elektrycznie, uda się zrobić coś ciekawego akustycznie. 

TP: Masz rację.. Początkowo graliśmy „Złamaną” tak samo jak elektrycznie. Nie zagrało. Musieliśmy ją przearanżować. W „Kocie” zwolniliśmy tempo i wyszło znakomicie. Akustyczne granie wymaga większego skupienia. Przy elektrycznym - idziemy często na żywioł. Ma być petarda, rockowy brud. 

Album składa się z dwóch koncertów – akustycznego i elektrycznego. Do tego unikalne nagrania studyjne. 

MZ: Przez kilka lat próbowaliśmy zmontować płytę koncertową z różnych występów. Dariusz Kowalski z pubu „Pamela” dbał, aby je rejestrować. Dzięki temu mogliśmy wybrać najlepsze fragmenty. Koncerty akustyczny wyszedł rewelacyjnie. Wiedzieliśmy, że będzie nagrywany, ale nikt z nas nie spodziewał się, że akurat ten materiał trafi na płytę. Dzięki temu podeszliśmy do tego na większym luzie. 

TP: Pomysł z bonusami wyszedł od naszego wydawcy. Zawiera pierwotne wersji utworów, które trafiły na „New Heads”. Do tego piosenki, które nigdy wcześniej nie ukazały się na płycie: „Wielki brat” i „Nasz świat”. Zmienialiśmy wtedy skład. Energia była tak ogromna, że postanowiliśmy to utrwalić w studiu.

Który z utworów na płycie ma dla Was szczególne znaczenie? 

MZ: „Kot”, „Gorąca krew”... To pierwsze piosenki, w których zacząłem pisać nieco inaczej. To opowieść o kimś, a nie jak zawsze o sobie. Jeden znajomy po wysłuchaniu „Kota” zapytał mnie czy w dzieciństwie byłem w sierocińcu. Drugi dopatrzył się w tej historii opowieści o sobie. 

Koncertowa płyta zamyka kolejny rozdział. Co dalej? 

TP: Obecnie w MGM zostałem ja i „Gonzo”. Działamy. Marzy mi się, aby pójść w klimat brudnego grania lat 70. Aby znaleźć stare piece, które pomogą otrzymać takie brzmienie. „Gonzo” ciągnie w stronę alternatywnych brzmień. 

MZ: Mamy już osiem nowych utworów. Co ciekawe w jednym z nich chciałbym, aby zaśpiewał Tomek. Przypilnuję go, aby zrobił to na tyle subtelnie, tak jak on pilnuje mnie, aby nie grał za głośno na gitarze. Krążymy wokół rocka. Jest też blues. Do tego jakieś progresywne elementy.

Na koncertach pojawia się z Wami – Sebastian Pras.  

TP: Mój syn od 3 lat zabrał się na poważnie za gitarę i nieźle mu idzie. Ma teraz 16 lat. Staram się przekazać mu całą wiedza jaką mam o grze na tym instrumencie. Jestem dumny za każdym razem, gdy wychodzi z nami na scenę.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Moove "Round And Round"

Moove "Round And Round"
Tytułowy utwór otwierający album „Round And Round” to typowy przykład kompozycji nadającej się do wspólnego śpiewania podczas koncertów. Właśnie tak pisze się utwory, które wchodzą do głowy za pomocą rozpoznawalnego riffu i nośnego refrenu. Potrafią zarazić energią. Zaraz potem jest „Little Sinner” i „Love Payment Blues”. Ten ostatni numer chyba najbardziej zbliża Moove do AC/DC, ale co z tego? Z uwagi na zachowanie na scenie gitarzysta Bart Kicińki już wcześniej był porównywany do Angusa Younga. To komplement. Podobnie jak to, że z łatwością opanował klasyczne rockowe rzemiosło i dobrze wie, jak konstruować kilkudźwiękowe riffy, przy których noga sama wyrywa się do tupania, a dziewczyny piszczą pod sceną. W rock’n’rollu to podstawa.

W bluesująco sunącym do przodu „Tough Town” Moove zwalnia nieco tempo, ale nadal trzyma poziom. Podobnie w „Fourteen Miles”. „Gonna Fight” pulsuje kolejnym bardzo dobrym riffem, a w „21st Century Girl” mamy kolejny nośny refren. Obok „Round And Round”, „Love Payment Blues”, to jeden z mocniejszych momentów na tym albumie. Słychać, że panowie porządnie odrobili lekcję gitarowego rock’n’rola. Że grają to, co kochają, a przede wszystkim potrafią zarazić swoją energią innych. Kto pamięta ich występ podczas finału Toruńskich Gwiazd na Rynku Staromiejskim, ten doskonale wie, o co chodzi. Wypada zauważyć, że już dawno nie mieliśmy na scenie tak zgrabnego muzycznego duetu, jaki w zespole tworzy Bart Kiciński ze śpiewającym Michałem Juszkiewiczem.

Grupa przypadła do gustu również Andrzejowi „Kobrze” Kraińskiemu. – W ubiegłym roku byłem jurorem na przeglądzie muzycznym Giwera w Giżycku. Gdy Moove zaczął grać, już wiedziałem, kto wygra - mówi lider Kobranocki. - Wszystko się w tej muzyce zgadzało. Materiał był świeży, zawierał świetne riffy... Decydującą wpływ nabrzmienie zespołu miał gitarzysta grający na telecasterze. Na dodatek wszystko było zaśpiewane poprawnie po angielsku.

Moove sunie do przodu niczym czołg, deklasując rywali podczas kolejnych przeglądów. Wspomniana Giwera w Giżycku, Rockowania w Mławie, Rockowe Andrzejki w Kostrzynie Wielkopolskim, Jaszczur Music Festival, Śliwka Fest, Wrocławski Festiwal Form Muzycznych, Muzyczna Jesień w Grodkowicach... Wszędzie tam udało im się sięgnąć po główne finansowe laury. Uzbierane w ten sposób środki przeznaczyli na nagranie i mastering debiutanckiej płyty, którą udostępnili kilkanaście dni temu za darmo TUTAJ.

- Doszliśmy do wniosku, że utwory, które zarejestrowaliśmy w studiu, to już nieco inny Moove od tego, który można obecnie usłyszeć na koncertach. Zmieniliśmy brzmienie, mamy wiele nowych utworów... Płytę „Round And Round” chcielibyśmy dodać jako bonus do naszej premierowej EP-ki z nowym materiałem - tłumaczy zaskakującą decyzję grupy Bart Kiciński. Warto wspomnieć, że gitarzysta wspólnie z Maciejem „Ślimakiem” Starostą z Acid Drinkers gra również w formacji SIQ, której debiutancki album ukaże się w pierwszej połowie tego roku.

Moove, Round And Round, 2015. 

wtorek, 12 stycznia 2016

Muzyczne podsumowanie 2015 roku


Algiers „Algiers”

Pięknie określili ich muzykę w GW: "Trio z Atlanty brzmi jak Nick Cave przejechany przez Mad Maxa"... Świetny, kipiący energią, zróżnicowany album.



Adam Bałdych „Bridges”

Korzeniami w muzyce ludowej. Do tego lekko i zwiewnie. Nieprawdopodobnie blisko Bałdych zbliżył się tu w swoim liryzmie do gry Możdżera. Urzeka.



Julia Holter "Have You In My Wilderness"

Najlepszy pop jaki słyszałem w ostatnim czasie. Rzadko zdarza mi się, aby gwizdać jakieś melodie w pracy, ale gdy usłyszałem „Sea Calls Me Home”, to po prostu musiałem.



Król „Wij”

Cenię Króla szczególnie za teksty i za budowany minimalnymi środkami klimat jego muzycznych opowieści. Poza tym bez obciachu rusza na wycieczki w lata 80.



Lao Che “Dzieciom”

Cały czas drobnymi krokami do przodu. Z sensem bawią się słowem, co nie wszystkim wykonawcom, którzy próbują tego samego wychodzi na dobre.



Godspeed You! Black Emperor "Asunder, Sweet and Other Distress"

Otwierający album utwór mógłby posłużyć jako dźwiękowa ilustracja przestawiająca niedźwiedzia stąpającego po cienkim lądzie. A później nagle wszystko się zmienia.



Noel Gallagher's High Flying Birds "Chasing Yesterday"

Dzięki takim utworom jak „Lock All The Doors” i „The Dying Of The Light” Gallagher wypełnił wreszcie pustkę po rozpadzie Oasis. Niezwykle chwytliwe.




A dalej także: Ptaki „Przelot”, Muse „Drones, Beach House “Depression Cherry”, Smolik/Kev Fox "Smolik/Kev Fox", Courtney Barnett “Sometimes I Sit And Think And Sometimes I Just Sit” oraz Florence and the Machine "How Big, How Blue, How Beautiful".

*Bonus

Steve Nash & Turntable Orchestra

Kilkakrotny mistrz świata IDA zrealizował autorski koncertowy projekt, w którym połączył siły najlepszych polskich DJ-ów oraz toruńskich symfoników. Objawienie ubiegłego roku. Płyta dopiero w 2016 roku, więc na razie jedynie jako bonus.


poniedziałek, 4 stycznia 2016

Dni Grzegorza Ciechowskiego 2015

Dwa duże koncertowe wydarzenia zdominowały grudniowe obchody Dni Grzegorza Ciechowskiego w Toruniu. Pierwsze odbyło się w nowej wielofunkcyjnej sali koncertowej na Jordankach, drugie – tradycyjnie - w klubie „Od Nowa”.

„Grzegorz Ciechowski - spotkanie z legendą” było wydarzeniem, którego jeszcze w Toruniu nie było. Pokazującym, że można uczcić autora „Białej flagi” nie tylko z szacunkiem, ale i odpowiednim rozmachem. Piotr Cugowski, Kasia Nosowska, Marek Dyjak, Red Lips, Igor Herbut, Monika Brodka, Bela Komoszyńska, Skubas, Kasia Kowalska, Julia Marcell, Krzysztof Zalewski, Chłopcy Kontra Basia, Sławek Uniatowski oraz Kayah. W Toruniu na kolejny wysyp tylu gwiazd podczas jednego wieczoru przyjdzie nam poczekać. Dodatkowego smaku dodał ich popisom udział Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej. Usłyszeć w takiej aranżacji „Białą flagę” i „Nie pytaj o Polskę” - rzecz bezcenna.

Kasia Nosowska zaśpiewała "Mamonę" (Fot. Sławomir Kowalski)

Publiczności wysłuchała materiału, którego premiera odbyła się pod koniec 2014 roku w Warszawie. Relację z tego wydarzenia można przeczytać TUTAJ. Materiał z warszawskiego koncertu trafił później na DVD. Tegoroczny koncert w Toruniu odbył się na Jordankach jednak w nieco innej artystycznej konfiguracji. Ponownie ciarki na plecach wywołał Igor Herbut (”Tu jestem w niebie”) i Kayah (”Odchodząc”). Świetnie wypadli Chłopcy Kontra Basia (”Gdzie moje kare konie”) i  Krzysztof Zalewski (”Nie pytaj o Polskę”). Gdyby nie „Ani ja ani ty” Beli Komoszyńskiej wydarzenie nie miałoby słabszych punktów.

Koncert „Od Nowie”, który wieńczył tegoroczne obchody miał zupełnie inny - z uwagi na klubowe warunki - charakter. Składał się z czterech części. W pierwszej usłyszeliśmy niezwykle chłodno przyjęty występ laureata tegorocznej Nagrody im. Grzegorza Ciechowskiego - Błażeja Króla. W drugiej przeboje lidera Republiki przedstawił z mocnym rockowym przytupem Olaf Deriglasoff (zaskakująca wersja „Fanatyków ognia” i rozkręcone „Nie pytaj o Polskę”). Trzecia należała do The Transistors Tymoma Tymańskiego, którego wsparły na scenie Ania Dąbrowska oraz Natalia Przybysz. Był m.in. „Prąd”, „Sexy doll” i „Telefony”. I bardzo różnie im to wspólnie wychodziło.

Błażej Król podczas koncertu w "Od Nowie" (Fot. Jacek Smarz)

Zaskoczeniem mogła być mniejsza liczba osób na sali w „Od Nowie” niż w latach ubiegłych, choć z pewnością był to efekt koncertu na Jordankach, który odciągnął cześć fanów. W wielkim finale sympatycy twórczości Ciechowskiego mogli oddać się muzycznej ekstazie wysłuchując koncertu Nowych Sytuacji, w których składzie gra trójka członków Republiki: Zbigniew Krzywański, Leszek Biolik i Sławek Ciesielski. Zabrzmiał materiał z Republikańskiej „Maskary”.

Koncert pamięci lidera Republiki zawsze nierozerwalnie  wiązał się z „Od Nową”. To  właśnie tam ten legendarny  zespół odbywał swoje próby.  Jednak tegoroczna impreza  na Jordankach pokazała, że jeśli  tylko władze miasta myślą  poważnie o rozwoju obchodów  Dni Grzegorza Ciechowskiego,  to powinny zupełnie  naturalnie skierować swoje  działania w kierunku Jordanek.  I nie chodzi tu tylko o zapewnienie  koncertom odpowiedniego  rozmachu (choć  oczywiście możliwości toruńskich  symfoników skłaniają  do takich wizji), ale również  o stworzenie możliwości telewizyjnej  rejestracji takiego  wydarzenia, a co za tym idzie  jeszcze lepszej promocji Torunia. Bo takich możliwości w „Od Nowie” nie ma.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...