sobota, 31 grudnia 2011

Płyty 2011 roku

Nie jest to może ranking najlepszych płyt mijającego 2011 roku, ale zestaw 10 albumów, po które sięgałem najczęściej. Jednak kilka pozycji z poniższej listy po prostu wstyd nie znać. Kolejność alfabetyczna.

Baaba Kulka - Baaba Kulka 
Sporo się uśmiałem przy słuchaniu. Iron Maiden jakiego nie znamy. Nagie i pozbawione wszelkiej świętości. Baaba Kulka potraktowała ich kompozycja niczym własne. Kto nie zna klasyki heavy metalu przy słuchaniu będzie miał nieco mniejszą zabawę. (Recenzja TUTAJ)


Coldplay - Mylo Xyloto
Dobra płyta. Wpadająca w ucho. Pozytywna. Momentami może nawet za bardzo. Album na każdą okazję. Grzechu nie ma gdy się przy nim sprząta, albo pędzi samochodem na umówione spotkanie.



Explosions In The Sky - Take Care, Take Care, Take Care
Wystarczy puścić ich płytę, położyć się na ziemi, popatrzeć w niebo. I od razu wszystko wydaje się proste. Od czasu albumu The Earth Is Not A Cold Dead Place nie można powiedzieć o nich złego słowa. Jeszcze nigdy rock nie był taki przestrzenny.

Fleet Foxes - Helplessness Blues
Gdyby pięć lat temu ktoś puścił mi te nagrania i powiedział, że będę się tym zasłuchiwał – nie mógłbym pewnie uwierzyć. Neo-progresywny folk? Nie wiem. Całość zagrana w duchu lat 60. Dziewczyny się na to nie zbajeruje, ale ponucić sobie czasem można.


Fucked Up - David Comes to Life
Wisienka na torcie całego rockowego grania minionego roku. Swoista hard-core-opera. Współczesne The Pixies. Dziki słoń skaczący po kilkumetrowej scenie. A wszystko w jednym półtoragodzinnym materiale prosto z Kanady.



Jane's Addiction - The Great Escape Artist
Nie mogłem się od tego albumu uwolnić przez parę tygodni. Panowie z Jane’s Addiction znów w świetnej formie. Dopieszczali ten album dość długo w studiu, ale było warto. Niesamowite brzmienie. Wciąga od pierwszego riffu gitary.



Julia Marcell – June
Czapki z głów. Nadchodzi dziewczyna z toruńskiego Rubinkowa. Z własnymi pomysłami, muzyką; czerpiąca ogromną radość z tego co robi. Kiedy pierwszy raz usłyszałem jej nagrania, dałem się nabrać, że nie jest z Polski. Na June pokazała się z zupełnie innej strony niż na debiucie. 

Nosowska - 8
Każda jej płyta to już wydarzenie. Nosowska znów o krok do przodu przed polską sceną. Bez szkody dla siebie i zespołu Hey dzieli swój talent na dwa. Zapędza się w nowe muzyczne rejony. Z sukcesem.


Piotr Rogucki - Loki - wizja dźwięku
Jedna z najbardziej niedocenionych polskich płyty tego roku. Rogucki upuścił nieco pary z balonu, który napompował razem z Comą i nagrał niezły rockowy album. Urozmaicony, pełen potencjalnych przebojów. (Recenzja TUTAJ)


PJ Harvey - Let England Shake
Oszczędnie tu jest. A może dlatego każdy dźwięk, który się pojawia ma takie znaczenie. Płyta nagrana jakby wbrew obecnym rockowym trendom. A taka już jest PJ Harvey. Nic nie musi nikomu udowadniać. Nagrywa co chce. Jak Bob Dylan.




czwartek, 22 grudnia 2011

Grzegorz Ciechowski - wspomnienia

Dokładnie 10 lat temu po operacji w warszawskim szpitalu zmarł Grzegorz Ciechowski. Gdyby żył, miałby dziś 54 lata. Pozostawił po sobie muzykę, która magnetyzuje kolejne pokolenia. Jak wspominają go ci, z którym przez lata krzyżował swoją drogę? 

Zbigniew Cołbecki, twórca Bikini, który zaczynał karierę w tym samym okresie co lider Republiki:  
- W latach 80. wpadaliśmy na siebie co chwilę. Jak nie w starej "Od Nowie", to w jego mieszkaniu przy ulicy Popiela. Mieszkał tam ze swoją pierwszą żoną. Regularnie co tydzień odbywał się u nich imprezy. Piliśmy wino i słuchaliśmy analogów. Na początku sporo art-rocka, później tej nowej muzyki. W pewnym momencie Grzegorz był totalnie zakręcony na Talking Heads i XTC. Puszczał nam ich płyty i kazał wyłapywać różne atonalne wstawki. Później naszło go na słuchanie muzyki elektronicznej np. grupy Yello. 

Grzegorz "Gelo" Sakerski, wokalista Rejestracji, której sala prób sąsiadowała z salą Republiki: 
- Czasami chłopacy podsłuchiwali nasze kompozycje i zaczynali je grać po swojemu. Tak dla zabawy. Republika na próbach była bardzo zdyscyplinowana. Ciechowski miał w sobie coś z muzycznego dyktatora. Na scenie odróżniali się swoim wizerunkiem. Tak samo było z ich muzyką. 
W pierwszych latach Republiki ich fani masowo zapuszczali takie same poppersowe grzywki jak Ciechowski. On miał olbrzymią charyzmę i tworzył dobre teksty. Jakim był w kontaktach osobistych? Hm… Trochę sztywny i lekko zarozumiały. 
Pamiętam dokładnie dzień, w którym Republika stała się sławna. Ówczesny kierownik "Od Nowy" Waldek Rudziecki pozapraszał dziennikarzy z całej Polski na ich koncert. Wszyscy się wówczas upalili, a po koncercie pojawiły się same dobre recenzje. 

Wojciech Budny, operator TVP, który w latach 80. był częstych gościem w „Od Nowie”: 
- To było szaleństwo. Ludzie skrzykiwali się z całej Polski. Przyjeżdżali do Torunia, aby koczować pod lufcikiem ich sali, gdy ćwiczyli. Na kaseciaki nagrywali całe próby. Łącznie z bluzgami Ciechowskiego, gdy Republice coś nie wychodziło. 
Mieli swoje przyzwyczajenia. Jakie? Zawsze podczas długiej perkusyjnej solówki w utworze „Sam na linie” Ciechowski z Krzywańskim schodzili za scenę, aby wypić setkę wódki. Lepiej im się wtedy grało. 
Zbyszek Krzywański puszczał mi kiedyś fragmenty nieskończonej płyty Republiki. Gdyby nie śmierć Ciechowskiego, to jestem przekonany, że tym albumem wywróciliby do góry nogami cały muzyczny świat. To, co później wydano z tego materiału było najsłabsze. Tam były inne, lepsze premierowe perełki. Piosenki miały już linie wokalne. Problem polegał na tym, że brakowało słów. Grzegorz śpiewał na tych materiałach po „norwesku”, czyli w wymyślonym przez siebie języku. Gdyby zdążyli to wydać przed jego śmiercią, album miałby taką samą siłę rażenia jak „Nowe sytuacje” w latach 80. 

Karol Ułanowski, perkusista Manchesteru i fan Republiki: 
- Byłem tak zafascynowany tym zespołem, że zapuściłem nawet taką grzywkę jak miał Ciechowski. Identyfikowałem się z Republiką nie tylko muzycznie. Ta fascynacja rozpoczęła się od kilku utworów przegranych na kasecie. Dziś ze wszystkich płyt najczęściej wracam do "Nowych sytuacji". Wciąż odnajduję na niej coś nowego. Ku mojej radości widać, że Republika fascynuje kolejne pokolenia. Jak odbieram nowe wersje ich utworów? Szukam w nich ducha Republiki i Ciechowskiego. Ze wszystkich wydawnictw, które ukazały się w tym jubileuszowym okresie najbardziej udało się to Kasi Kowalskiej. 

Grzegorz Kopcewicz, lider Butelki, który od lat 80. współtworzy toruńską scenę, organizator wspólnego wyjazdu na pogrzeb Grzegorza Ciechowskiego:  
- Fanki? Było ich sporo. Krążyły zawsze wokół Republiki. Pamiętam czasy, gdy zapełniali ogromne hale sportowe. Dziś polskim zespołom to się nie zdarza. W Toruniu zawsze traktowano ich nieco inaczej. Nie było takiej histerii. Przychodziło się pod sceną przede wszystkim popatrzeć jak grają. 
Ich wizerunek nie narodził się od razu. Podczas pierwszych koncertów Grzegorz Ciechowski w takich spodniach pumpach udawał Iana Andersona z Jethro Tull. Na szczęście bardzo szybko z tego zrezygnował. 
Często podglądałem ich jak ćwiczyli w „Od Nowie”. Ciechowski nie tolerował, aby z prób robić imprezę. Gdy przychodziło za wiele osób, to bez pardonu ich wypraszał. Był mózgiem Republiki. Decydował nawet jakie dźwięki na gitarze ma zagrać Zbyszek Krzywański. 
Szczególnie zapamiętałem ostatni występ Republiki na krzyżackich murach. Takiego rozmachu w Toruniu wcześniej nie było. Po jego śmierci zorganizowałem wyjazd na pogrzeb do Warszawy. Było tylu chętnych, że wynajęliśmy cały autobus. 

Krzysztof Janiszewski, wokalista toruńskiej grupy Half Light, która w tym roku wydała „Nowe orientacje”, własną wersję debiutanckiej płyty Republiki: 
- Pierwszy koncert Republiki przeżyłem w 1983 roku. Miałem wówczas 12 lat. To co zobaczyłem, było porażające. Zespół na scenie był jednością, a nie jakąś grupą przypadkowych osób. Do tego olbrzymia charyzma lidera, który był lokomotywą całego zespołu. Chłód wiał od nich ze sceny. Nie nawiązywali żadnego kontaktu z publicznością, choć zdarzało się, że Ciechowski reagował na zaczepki skinów. Robił to jednak w bardzo inteligentny sposób. Oni wołali "Bia-ła fla-ga! Bia-ła fla-ga!" sugerując, że Republika ma się poddać i zejść ze sceny. A on im odpowiadał: "Biała, ale w czarne pasy". Zamykał im usta. 
Fani Republiki chodzili zawsze poubierani na czarno. Ja też. Pewnego razu kolega z klasy zapytał mnie nawet czy noszę po kimś żałobę. 

Andrzej "Kobra" Kraiński, lider Kobranocki i przyjaciel Grzegorza Ciechowskiego: 
- Gdy chłopaki wyrzucili mnie z Fragmentów Nietoperza Grzegorz wziął mnie pod swoje skrzydła. Zaraził nową muzykę i literaturą. Podrzucał do posłuchania B-52’s, Stranglers, XTC, Suicide, wczesną Nina Hagen, Iggy’go Popa, a także Jethro Tull. Miałem wtedy 18 lat, a on był ode mnie 7 lat starszy. Do dziś nie wiem czym zasłużyłem sobie, że jako gówniarz bywałem regularnie na imprezach w jego domu. 
Z fascynacji literaturą George’a Orwella narodziła się grupa NowoMowa, z którą towarzyszyliśmy Republice podczas trasy promującej ich pierwsza płytę. Z nikąd trafiliśmy nagle do wielkich hal i na stadiony, gdzie kilka tysięcy osób niestrudzenie skandowało „Re-pu-blika!” machając biało-czarnymi flagami. Fascynująca sprawa. 
Wiele Grzegorzowi zawdzięczam. To właśnie on poznał mnie z Ordynatem Michorowskim, który jest autorem tekstów Kobranocki. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że nie byłem na ostatnimi toruńskim koncercie Republiki, gdy zagrała w ruinach krzyżackiego zamku. Mieliśmy sobie jeszcze tyle do powiedzenia. 



"Biała flaga" Republika. 

niedziela, 18 grudnia 2011

Koncert pamięci Grzegorza Ciechowskiego 2011

Przyznam szczerze, że ten koncert wyobrażałem sobie zupełnie inaczej. 10. rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego oraz 30-lecie Republiki obiecywały iście wyjątkowy wieczór w towarzystwie największych tuzów polskiej sceny. Gwiazd - co najmniej kilka - było. Prawdą jest jednak to, co już 3 lata temu powiedział Zbigniew Krzywański, gitarzysta Republiki. Impreza rozrosła się do takich rozmiarów, że trudno jest zaprosić na nią jeszcze głośniejsze nazwiska niż dotychczas i zaproponować z nimi coś jeszcze bardziej ekscytującego niż było. 

Acid Drinkers na scenie (Fot. Jacek Smarz)

W tym roku płyty z muzyką Republiki nagrały dwa zespoły. Toruński Half Light oraz Agresssiva 69. Było czymś oczywistym, że obie grupy pojawią się na scenie I tak też się stało. Pierwszej przypadło dość trudne zadanie rozpoczęcia imprezy. Elektroniczne wersje kompozycji z debiutanckiej płyty Republiki mogły wywołać lekką konsternację wśród tych republikańskich ortodoksów, którzy nie znali wcześniej tego materiału. Od publiczności powiało chłodem. Ale i tak na tle industrialnej Agressivy 69 grupa wypadła o wiele lepiej. 
Kogo jeszcze mogliśmy oglądać na scenie? Depresjonistów Zbigniewa Krzywańskiego, Leszka Biolika z zespołem, Glacę, Weronikę Ciechowską (w finale zaśpiewała „Odchodząc”) czy Kazika Staszewskiego, który – ku rozczarowaniu wielu osób – wpadł na scenę, aby wykonać tylko jeden utwór - „Układ sił”. Ktoś może powiedzieć, że podczas corocznych koncertów najważniejsza jest nie liczba gwiazd, ale muzyka Grzegorza Ciechowskiego i Republiki. I też będzie miał rację. 
10. rocznica śmierci Ciechowskiego oraz uroczystość wręczenia 10. nagrody jego imienia aż prosiły się, aby na koncert zaprosić wszystkich dotychczasowych muzycznych laureatów tego toruńskiego wyróżnienia. Gdzie więc był Piotr Rogucki z Comy? Czemu nie zaproszono Pauliny Bisztygi, która tego samego dnia kilka godzin wcześniej miała koncert w Dworze Artusa? Pytań rodziło się wiele. Z poprzednich laureatów pojawiła się jedynie Joanna Piwowar z projektem Ms No One wykonując m.in. rozpędzoną „Sado-maso piosenkę".
Jednymi z najlepszych tego wieczoru okazali się panowie z Acid Drinkers. „My lunatycy”, „Gadające głowy”, czy „Kombinat”, któremu muzycznie bliżej było do acidowego „Slow and stoned”. Po swojemu i z klasą. Jeszcze nigdy utwory Republiki nie zabrzmiały w taki sposób. Kto odstawał od reszty? Nastoletnia Majka Babyszka. Widziałem w życiu wiele zdolnych dzieciaków, ale proszę - nie róbmy z koncertu pamięci jednego z największych muzycznych fenomenów XX wieku cyklu „Od przedszkola do Opola”. I to już drugi raz. 
Na koniec warto wspomnieć o Julii Marcell, tegorocznej zdobywczyni Nagrody im. Grzegorza Ciechowskiego, która podczas sobotniego wieczoru odebrała laury. Jeszcze żaden laureat tego wyróżnienia nie miał tak ciepłego przyjęcia na scenie jak ona. Niezwykłą artystką jest Marcell, która zresztą dorastała na toruńskim Rubinkowie. Wykonała „Będzie plan” Republiki oraz kilka własnych kompozycji z ostatniej płyty „June”. Jeśli ktoś jeszcze nie ma tego albumu w swoje płytotece, to niech szybko pobiegnie go kupić. Koniecznie. 

Koncert pamięci Grzegorza Ciechowskiego, klub "Od Nowa", 17 grudnia 2011 roku. 

sobota, 17 grudnia 2011

„Teraz Rock”, czyli klepanie po tyłkach i bylejakość

Grudniowy "Teraz Rock"
Znów dałem się na to namówić. I to dobrowolnie. Przeczytałem kolejną recenzję w „Teraz Rocku”, który chełpi się tym, że jest „jedynym pismem rockowym w Polsce”. Osobiście zamiast czytać „jedyne pismo”, wolałbym czytać - po prostu – dobre. Czy takim jest obecny „Teraz Rock”? Szczerze wątpię. Zawiodłem się na nim po raz kolejny. Ale po kolei. 
Nie będę tu już przytaczał tych chwalebnych recenzji i przyjaznego klepania po tyłkach takich rodzimych gwiazd jak Kazik Staszewski, Grabaż, Coma itd. Z całą sympatią dla tych wykonawców nie wszystkie płyty, które wyszły spod ich palców są dobre. Po prostu. I choć Kazik Staszewski oraz Grabaż wielkimi twórcami są, to jednak trzeba uczciwie powiedzieć, że również im zdarzają się płytowe potknięcia. Wszyscy o tym wiedzą, poza twórcami „jedynego pisma rockowego w Polsce”. 
O tym, że w „Teraz Rocku” rządziły (i nadal rządzą układy) można przeczytać w rozmowie z Jackiem Leśniewskim, który współtworzył to pismo w latach 1996-2000. Skromny fragment poniżej: 
„ - (…) wiem to z pierwszej ręki, poza tym moja żona przez 2 lata była szefem działu reklamy w Tylko Rocku… Np. przykładowo kiedyś nie można było dać 2 czy 3 gwiazdek nowej płycie Urszuli czy innemu dziełu bo ta czy inna duża wytwórnia będzie obrażona i nie wyśle naczelnego czy kogoś innego na wywiad z Mikiem Oldfieldem czy Angusem Youngiem w Londynie czy w Paryżu. Mniejsza znowu nie przyśle zaproszeń na koncerty i płyt do recenzji. Tak to funkcjonowało kiedyś więc myślę że niezmiennie tak to funkcjonuje i dziś. 
- Czyli recenzje w gazecie nie są miarodajne do końca?
- Rzadko kiedy były. Ważne były tylko pozory rzetelności i gratisy. Nie ma to nic wspólnego z obiektywizmem i z rzetelnością dziennikarską. Duże nazwiska i znani wykonawcy muszą mieć 4 czy 5 gwiazdek, bo dzięki temu są profity jak darmowe CD i DVD (…)” 
Czy jest tak nadal? Jest. Wystarczy prześledzić kilka numerów. Poczytać wywiady, przejrzeć recenzje. 
Do napisania tego tekstu sprowokowało mnie jednak coś zupełnie innego. Grudniowa recenzja drugiej płyty toruńskiego Manchesteru – niemal żywcem przepisana STĄD. Te same argumenty, te same spostrzeżenia, sugestie, wskazanie na te same utwory… Takie cudowne podobieństwa raczej rzadko się zdarzają. Mylę się? Nie sądzę również, aby autor posiadł jakieś telepatyczne zdolności, które pozwalałyby idealnie wpasować się w sposób myślenia i argumentacji innego autora. 
Co więc zrobił? Nie miał pojęcia co napisać, a więc zabrał się na internetowy research. Podczas buszowania w sieci brutalnie wtargnął na blogową stronę, przeczytał i wykorzystał. Przyznam, że taka sytuacja zdarzyła mi się już po raz drugi. Drodzy Państwo, króluje bylejakość. A „Teraz Rock„ zszedł na psy. 

PS. Wywiad z Jackiem Leśniewskim można przeczytać TUTAJ

piątek, 16 grudnia 2011

Waldemar Rudziecki: Republika - początki

Toruńska Republika świętuje w tym roku 30-lecie swojego istnienia. Waldemar Rudziecki, który kierował studencką „Od Nową” na początku lat 80, opowiada o tajemnicy fenomenu tego zespołu. 

Dlaczego ze wszystkich zespołów, które grały wówczas w Toruniu trafiło akurat na Republikę? 

Nurt, w który grupa wpisała się ze swoją muzyką był w tamtym czasie niezwykle modny. Duże rolę przy sukcesie Republiki odegrały również kwestie pozamuzyczne. Co konkretnie? Zainteresowanie warszawskiego show biznesu, który poszukiwał czegoś nowego poza stolicą. Wyławiano niektóre zespoły i proponowano im preferencyjne warunki. 

Republika (Fot. ze zbiorów W. Rudzieckiego)


Więc gdyby Republika wystartowała 5 lat później, to nie miałaby szansy na taki rozgłos w latach 80.? 

Oczywiście, że nie. Początek lat 80. to był najlepszy moment, aby zaistnieć z taką muzyką. W Toruniu całe środowisko skupione było wokół klubu „Od Nowa”, który był już popularny w całej Polsce. Od 1977 roku wielu liczących się muzyków przewinęło się przez klub, choć nie byli stąd. Irek Dudek zamieszkał nawet na rok czy półtora w Toruniu. W klubie grywał w różnych konfiguracjach m.in. Andrzej Nowicki z Perfectu. Coraz więcej mówiło się o naszej scenie. Był taki moment, gdy koncerty organizowaliśmy trzy razy w tygodniu. Każdego dnia grały po trzy zespoły. I zawsze przychodziły tłumy.

Jak Republika była odbierana na scenie zanim zrobiło się o niej głośno w Polsce? 

Tak jak każdy inny zespół. Nie było żadnej ekstazy. Ich muzyka wciąż się zmieniała. Na początku grupa funkcjonowała jeszcze jako ResPublica z Wiesławem Rucińskim. On nadal ma w swoim archiwum nagrania z tamtego okresu, które nigdy nie zostały jeszcze wydane. Zmiany w Republice wiązały się z umiejętnościami muzycznymi Grzegorza Ciechowskiego. W pewnym momencie zaczęli grać nowofalowo. 

Waldemar Rudziecki
Później doszedł ten charakterystyczny chłodny wizerunek na scenie...

Ale to już znacznie później. Z tego co pamiętam to dopiero po tym, jak zainteresował się nimi warszawski show biznes, czyli Andrzej Ludew i spółka. Ekstaza zaczęła się po Festiwalu Nowe Fali w 1982 roku. Zjechało się wówczas wielu dziennikarzy, co miało przełożenia na liczbę artykułów, które ukazały się w prasie. Grzegorz był inteligentnym człowiekiem. Nie bójmy się tego powiedzieć - to był dobry materiał na gwiazdę. Cały zespół potrafił się - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - sprzedać się. 

Zaglądał Pan często do ich legendarnej czarnej sali prób? 

Jasne. Nad repertuarem pracowali zespołowo. Czasem dochodziło do konfliktów. Dziś trochę niedoceniony jest Paweł Kuczyński, który miał olbrzymi wpływ na ich kompozycje. Pamiętam, że gdy opiekowałem się Republiką, to wciąż były z nimi problemy. Nie odbywały się zaplanowane koncerty... Prowadziłem nawet korespondencję w tej sprawie z Grzegorzem, którą przekazałem później do archiwum. 

Dzięki uwadze skupionej na Republice udało się rzucić światło Warszawy na inne toruńskie zespoły. 

To dosyć ciekawe zjawisko. Toruńska scena rzeczywiście wykorzystała szansę, która wtedy się pojawiła. Wypłynęła Kobranocka, a także te wszystkie grupy, które kręciły się zawsze na drugim planie. Faktem jest jednak, że Republika w porównaniu do innych zespołów - nie tylko w Toruniu, ale również w Polsce - była bardziej sprawna technicznie. I wmiksowała się w lukę, czego nie zrobiłaby bez pomocy Andrzeja Ludewa. Warszawskie komunistyczne układy. Innych wtedy nie było. Nie było szansy wejść do radia. Aby to zrobić, trzeba było mieć dojścia, których ja nie miałem. Nie mówię, że muzycy Republiki się sprzedali. Ale ich muzyka nie zmieniła się nagle z dnia na dzień, w chwili gdy przestałem się nimi zajmować. To były wciąż te same kompozycje. 


niedziela, 11 grudnia 2011

Violetta Villas: Koniak wieczorową porą

„Polacy nie byli przygotowani na taki talent jak Violetta Villas” - twierdzi Zbigniew Rabiński, toruński impresario, który organizował jej koncerty. 

- Pamięta Pan waszą ostatnią rozmowę? 

- Oczywiście. Telefonowaliśmy do siebie od czasu do czasu. Ostatnim razem zadzwoniła do mnie w niedzielę, 7 sierpnia tego roku tuż po godz. 16. Rozmawialiśmy wtedy dość długo. Głównie o szansach organizacji jej występu. I to w Toruniu. Jej nadal wydawało się, że będzie jeszcze koncertować. Gdy tylko lepiej się czuła, to od razu snuła plany powrotu na scenę. Estrada to było jej całe życie. A ja byłem organizatorem kilkunastu występów, na których była gwiazdą. W Ciechocinku, Starogardzie Gdańskim, czy w Busku Zdroju. Namówiłem ją również, aby podpisała kontrakt na wydanie podwójnego albumu z cyklu „Z archiwum Polskiego Radia”. 

Violetta Villas


- Zapamiętał Pan jakoś szczególnie, któryś z jej występów? 

- Jeden z cyklu koncertów "Start w przyszłość", który organizowaliśmy wspólnie z Krzysztofem Cwynarem w Busku Zdroju w 1996 roku. Poza Violettą Villas wystąpiły wówczas jeszcze m.in. Łucja Prus, Grażyna Świtała, Ewa Śnieżynka i Krystyna Giżowska. Koncert startował o godz. 15.30. Na kilku minut przez rozpoczęciem imprezy przybiega do mnie Elżbieta Budzyńska, która opiekowała się Violettą Villas. Prosi, abym podszedł, bo właśnie przyjechali. Idę do samochodu, a tam Violetta Villas w białej bluzce z tą burzą blond włosów, w których wplątane są jeszcze dziesiątki wałków. Spogląda na zegarek i tym swoim zalotnym głosem mówi do mnie "Och, nawet się nie spóźniłam…".

- Zalotnym głosem? 

- No tak. Z tym takim swoim erotycznym zacięciem wspartym charakterystycznym ruchem głowy. Odprowadziłem panie do garderoby, gdzie - może mi Pan wierzyć - spędziły cztery godziny. Pomieszczenie w tym czasie było zamknięte na klucz, a okna szczelnie zasłonięte. Pamiętam, że poprosiły mnie wtedy tylko o wiadro wody. Do dziś nie wiem po co. Nie chciały nawet nic do picia czy do jedzenia. 

- Zdążyła wtedy wystąpić? 

- A jak Pan myśli? Po tych czterech godzinach Elżbieta Budzyńska znów mnie woła. Jak teraz to Panu opowiadam, to czuję jakby wszystko wydarzyło się wczoraj. Idę do garderoby. Violetta Villas stoi przodem do mnie ok. metra od drzwi. Ręce ma skrzyżowane. W białych rękawiczkach i krynolinie, w którą wpięto wiązanki fioletowych kwiatów. Przepasana szarfą. Włosy zrobione. Bez okularów. I pyta mnie: "Czy tak mogę wyjść na scenę?". Pocałowałem ją w rękę. Ona mnie – kompletnie zaskoczonego - prosto w usta,  prosząc jednocześnie, abym zaprowadził ją przed publiczność. Miała zaśpiewać tylko trzy piosenki. Ostatecznie wykonała cały swój recital. 

- Jaką była osobą prywatnie? 

- Niezwykłą. Najwięcej czasu miałem okazję spędzić z nią przy okazji koncertu w Starogardzie Gdańskim. To była końcówka lat 90. Mógł być 1998 lub 1999 rok. Po występie została bowiem na noc, co było dla niej czymś niespotykanym. Zazwyczaj od razu – nawet gdy impreza kończyła się bardzo późno - jechała do domu. Tamtego wieczoru po kolacji przegadaliśmy prawie całą noc. Violetta Villas. Elżbieta Budzyńska, Krzysztof Cwynar i ja.  

- O czym tak zażarcie dyskutowaliście? 

- O jej występach w Sopocie, w Las Vegas.... O gażach artystów. Było wesoło. Mało osób wie, że potrafiła żartować z samej siebie. Nawet ze swojego wzroku, który jak wiemy nie był za dobry. Wtedy też po raz kolejny mnie zaskoczyła. 

- W jaki sposób? 

- Hm… Po koncercie bywa, że artyści lubią sobie wypić trochę alkoholu. A więc kiedy Violetta Villas powiedział do mnie podczas kolacji "Panie Zbyszku, skoro stać Pana na krowę, to musi być Pana stać i na łańcuch", to nie wiedziałem początkowo o co jej chodzi. A ona do mnie: "Jak to Pan nie wie? Mówię o butelce koniaku". 

- Żartuje Pan? 

- W żadnym razie. Sam wysłałem wtedy kogoś po ten koniak do sklepu. Nie chcę skłamać, ale wydaje mi się, że wypiliśmy wówczas ponad połowę całej butelki. Ona była bardzo towarzyska. Wciąż kokietowała. Te jej miny, gesty. Jeśli miała odpowiedniego partnera w rozmowie, to nie było mowy o żadnych gwiazdorskim zachowaniu.  

- W życiu prywatnym nie miała chyba szczęścia do osób, którymi się otaczała. W ostatnich latach żyła raczej samotnie i w ubóstwie.

- Ona nigdy nie czuła się bezpiecznie. Wciąż uciekała od ludzi. Myślę, że to wynik tego, że napotkała na swojej drodze zbyt wiele osób, które ją wykorzystały lub skrzywdziły. Powtórzę to z pełną odpowiedzialnością – nie czuła się bezpiecznie. Dom, w którym zamieszkała miał być jej azylem. Nie udało się. Nie przypuszczała, że zostanie zarzucona zwierzętami znoszonymi jej przez ludzi. To nie były fanaberie artystki. Miała po prostu dobre serce. Przyjmowała każde zwierzę z otwartymi ramionami. 

- Czy mówiąc, że "do końca nie czuła się bezpiecznie" delikatnie sugeruje Pan jakieś niejasności dotyczące jej śmierci?  

- Nie. Nie sądzę, aby w jej śmierci było coś tajemniczego. Prawdą jest jednak, że miała bardzo skomplikowane kontakty z synem oraz Elżbietą Budzyńską, którą potępili wszyscy dziennikarze. Czy ktoś chciałby poświęcić 20 lat dla Violetty Villas i nic z tego nie mieć? Nie chce bronić Elżbiety Budzyńskiej, ale tylko ona była dostępna dla artystki dzień i noc. Była jej sprzątaczką, kucharką, garderobianą i powierniczką. A Violetta Villas była na nią zdana. Czy tego chciała czy nie. 

- Jak Pan zareagował kiedy dowiedział się o jej śmierci? 

- Nie pamiętam. To był szok. Tego samego dnia dzwonili do mnie znajomi, dziennikarze z gazet, namawiali mnie nawet na wywiad dla telewizji... Powiedziałem: "Nie". Przez dwa pierwsze dni byłem niemal nieprzytomny. Nawet żona zwróciła mi uwagę, abym przestał tak emocjonalnie do tego podchodzić. Ale nie potrafię. Violleta Villas - zaraz po Annie German - była dla mnie największą polską artystką. W Polsce nikt nie był przygotowany na takie zjawisko jak Violetta Villas. Gdyby żyła w Stanach Zjednoczonych lub we Francji jej kariery potoczyłaby się zupełnie inaczej. 


Kazik i Violetta Villas "Kochaj mnie, a będę twoją"

sobota, 3 grudnia 2011

Kobra na "Yugopolis"

O tym, że w związku z kontynuacją Yugopolis Grzegorz Brzozowicz zaprosił do współpracy Atrakcyjnego Kazimierza oraz Andrzeja "Kobrę" Kraińskiego pisałem już na blogu. Utwór tego pierwszego pt. "Morze śródziemne" trafił na "Yugopolis 2". Kawałek zaśpiewany przez Kobrę - "Byłaś moja" wzbogaci reedycję albumu "Yugopolis", który ukaże się 6 grudnia tego roku. 



Oryginał piosenki grupy Idoli można posłuchać tutaj.

piątek, 2 grudnia 2011

TSA w "Od Nowie"

Czasem trudno ubrać emocje w słowa, a już na pewno po takim koncercie. TSA w „Od Nowie”. Kawał porządnej sztuki. Nie jakieś harcerskie pitu-pitu na gitarce, ale soczyste riffy wsparte solówkami, które wciskają w ziemię. To również permanentna samcza walka na scenie o przywództwo w tym stadzie. Numer jeden - Andrzej Nowak. Ten facet urodził się z gitarą w dłoni i muzycznym ADHD. Furia z jaką wyciska z gryfu wszystkie dźwięki… I to w jaką układają się przemyślaną opowieść. Potęga. 

Ergo "Dawka dzienna"

Ergo "Dawka dzienna"
Nie jestem fanem muzyki chłopaków z Ergo. Nie chodzę na każdy ich koncert. Nie nucę ich piosenek przy goleniu i nie szukam namiętnie choćby skrawka informacji o tym zespole w prasie. Przyznam jednak, że panowie zaciekawili mnie ogromnie, kiedy na koncercie w hołdzie Republice wykonali swoją interpretację ”Śmierci na pięć”. I chyba sami również zdali sobie sprawę z tego, że wyszło dobrze, skoro studyjna wersja tego bodaj ostatniego przeboju Grzegorza Ciechowskiego znalazła się na ich debiutanckim albumie „Dawka dzienna”. A co z resztą?
Skrzywienie zawodowe każe mi od razu przy pierwszym słuchaniu płyty zagłębić się w teksty. I tu niestety – jak zwykł mawiać mój kolega ze studiów - szału nie ma. To, co uda się jeszcze przemycić gdzieś w wersach poszczególnych piosenek, w tekście czytanym (poupychanym nie wiadomo po co między utworami!) już się nie godzi. W tej materii otrzymaliśmy na albumie przeważającą serię truizmów przystrojonych w pseudopoetycki anturaż. Zespołowi marzył się chyba koncept album, ale to jeszcze nie ta pora.
Muzycznie Ergo rysuje swoją przestrzeń mocną kreską. Wszystko oscyluje zawieszone gdzieś między piosenką aktorską a rockiem. Trudno to wszystko zamknąć tylko w jednej szufladce i opatrzyć jednym spójnym hasłem. A to komplement. Nie jest to muzyka łatwa, która sprawdzi się na dużym plenerowym koncercie. Lepiej słuchać tych dźwięków w zaciszu (kiedyś mógłbym napisać – zadymionego) klubu. Szkoda tylko, że potencjał gitarzysty Łukasza Fijałkowskiego, który błyszczy swoją grą na koncertach schowano tu pod muzyczną kołdrę. 
Komu należy zaaplikować „Dawkę dzienną”, którą już od kilku dni można nabyć w muzycznych aptekach z płytami? Każdemu kto szuka w muzyce nie tylko wpadających w ucho melodii i pozostaje łasy na odkrywanie nieco innych klimatów niż to, co serwowane jest nam w komercyjnych rozgłośniach. Wśród utworów na potencjalny przebój wybija się tytułowa „Dawka dzienna”, ale warto również zwrócić uwagę na refleksyjny „Enfant terrible” czy „Żenadę”. Te ostatnie utwory oraz "Tango profanum" charakteryzują rodzący się styl grupy 

Ergo, Dawka dzienna, HRPP 2011.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...