poniedziałek, 29 listopada 2010

Bikini dla municypalnych

Bikini "Live HRPP"
Zbigniew Cołbecki, lider Bikini, opowiada o kolejnym wydawnictwie sygnowanym nazwą jego zespołu.

- Właśnie ukazał się najnowszy koncertowy singiel Bikini „Live”. To już drugi czarny krążek w waszej karierze.

I jednocześnie pierwszy koncertowy nagrany po reaktywacji Bikini. Materiał zarejestrowano podczas jednego z występów w toruńskim pubie „Pamela”. Na płycie zdecydowaliśmy się umieścić cztery utwory. Jakie? „Fikcyjne wycieczki”, „Pieniądze”, „Taka d.” i „Jestem sam”.

Skąd ten wybór?

Stwierdziliśmy, że mają największy potencjał koncertowy. „Fikcyjne wycieczki” były już wcześniej zamieszczone na poprzednim studyjnym albumie. Reszta nigdy nie była prezentowana w takich nieco rozbudowanych wersjach. Znajomi żartują, że strona A płyty jest o życiu, a strona B o miłości. Utwór „Pieniądze” wciąż ewoluował i nadal go zmieniamy. To prosty numer oparty na trzech riffach. Przy tej płycie chcieliśmy oddać energię zespołu i atmosferę, która panowała na tym koncercie. Udało się.

Do tej pory Bikini wydało już archiwalny materiał „Dokument”, studyjny singiel, a teraz płytę koncertową. Kiedy premierowy materiał? Macie przecież kilkanaście nowych kompozycji.

Mamy to w planach. Wśród tych nowych utworów jest nawet piosenka pt. „Jest pięknie”, która opowiada o policji municypalnej. „Nie pij piwa na ulicy/ Bo tak robią tylko dzicy/ Grzeczny spacer po bulwarze/ Nie podlega żadnej karze”. Do tego mamy jeszcze tango anarchistyczne, z tekstem innym niż wszystkie napisane do te pory. To taki protest song emigracyjny.

Przeglądając Twoją domową płytotekę, można znaleźć dużo muzyki klubowej. Jak to pogodzić z tym, co gracie w Bikini?

W swoim życiu przez pewien okres czasu byłem DJ-em. Czasami do tego wracam. Przykładowo ostatnio poprowadziłem 19. urodziny Teatru Wiczy. Słucham sporo nowoczesnej muzyki elektronicznej. To prawda.

Rzutuje to jakoś na grę w Bikini?

Mam nadzieję, że będzie. Chciałbym stworzyć numer oparty na rytmach house. Saksofon, który mamy teraz na stałe w składzie, stwarza nowe możliwości. Kusi mnie muzyka house z elementami jazzowymi. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Koncertowy singiel Bikini ukazał się na analogu. Nie masz wrażenia, że wydając muzykę na czarnych krążkach, ograniczacie fanom dostęp do tych nagrań?

Przyznam się, że sam nie kupiłem sobie jeszcze gramofonu, ale mam zamiar. Materiał z obu analogowych singli znajdzie się zresztą jako bonus na wydawnictwie kompaktowym, które przygotowujemy. Płyta kompaktowa będzie zawierała premierowe kompozycje. Utwory będą również dostępne na naszym odświeżonym profilu na MySpace.

Przewidziana jest jakaś promocja tego koncertowego singla?

Na początku roku zagramy koncert na żywo w Radiu PiK. Do tego na pewno czeka nas koncert w pubie „Pamela”, gdzie zarejestrowano ten materiał.

Bikini dla municypalnych, "Nowości" z 29 listopada 2010 roku.

Half Light: Tworzymy poza salą prób

"Night in the Mirror" toruńskiego Half Light zabiera słuchaczy na spotkanie z melodyjną elektroniką. O debiutanckiej płycie zespolu opowiada jego wokalista - Krzysztof Janiszewski.

- Okładka niczym z "Zagubionej autostrady" Davida Lyncha lub teledysku "Karma Police" Radiohead. Zamierzenie, czy przypadek?

- Przypadek, który uświadomiły nam dopiero osoby, które ją zobaczyły. Autor okładki przy jej tworzeniu zasugerował się naszą muzyką, jej klimatem, całą otoczką. Nawet jak wybieraliśmy zdjęcia, to nikt nie wpadł na takie skojarzenie. Przy okazji tego albumu wszystko jest jednak ze sobą powiązane. Muzyka, okładka, a nawet nasz sposób ubierania się.

- Na swojej stronie to, co gracie określacie mianem electropopu. Ja nazwałbym to raczej elektroniką z elementami rocka progresywnego.

- Zgadza się. Jednak dziennikarze muzyczni często dzwonią lub piszą do nas maila z pytaniem: Co to za muzyka? Co gramy? To wychodzi zawsze podczas wywiadów, czy spotkań w radiu. Dlatego postanowiliśmy posługiwać się jednym spójnym terminem - electropop. Pierwsza część płyty jest nieco lżejsza i wpada momentami właśnie w pop. Tak jest np. w utworze "Take my hand". Z kolei w drugiej części albumu wiele osób słyszy rocka progresywnego. Sami mamy problem z określeniem tego co gramy. Może kiedyś wymyślimy lepszą nazwę.

- Ci, którzy znają cię jeszcze ze Staineless, czy Vitaminy muszą być mocno zdziwieni taką zmianą? Inny klimat, inna ekspresja... Mam nadzieję, że nie zdradziłeś do końca hard rocka?

- Nadal słucham Mike'a Pattona, Faith No More, Ac/Dc i rock'n'rolla. Jednak na obecnym etapie mojego życia o wiele lepiej tworzy mi się taką łagodniejszą i muzykę jaką gramy w Half Light. Może kiedyś powrócę do typowego wydzierania się, bo to zawsze będzie siedzieć w każdym z nas. Na razie czas na spokój i melancholię. Na koncertach staram się czasem przemycić rockowy pazur, ale ogólnie jednak łagodnieję. Zmienił się również sposób pracy nad utworami.

- To znaczy?

- Dotychczas w zespołach, w których grałem ktoś rzucał riff, na którym powstawał utwór. W Half Light pracujemy inaczej. Więcej jest pracy pracy domowej na komputerze. Gdy mam pomysł linii melodycznej opartej na pewnej harmonii, to wysyłam to w formie mp3 do naszego klawiszowca Piotra Skrzypczyka. On robi aranż i buduje całą kompozycję. Komponujemy poza salą prób.

- Jak na waszą muzykę reaguje publiczność? To nie jest zarzut, ale muzyka Half Light raczej nie sprzyja tańczeniu. Ciężko byłoby przy niej poskakać, co najwyżej można się nieco pokiwać.

- Nie nastawiamy się na pogo pod sceną. Nie zależy nam, aby ktoś skakał czy tańczył. Z naszych obserwacji wynika, że publiczności przychodzi i słucha. To najważniejsze. Cieszy nas, że poddają się nastrojowi.

- Kiedy przy okazji wydania waszego demo rozmawialiśmy kilkanaście miesięcy temu, wspominałeś, że zamierzacie wyjść z muzyką Half Light poza Polskę. Udało się?

- Udaje się coraz bardziej. Coraz więcej zagranicznych portali o nas pisze. Z dnia na dzień pojawiają się nowe recenzje naszej płyty. Nawiązaliśmy również współprace z niemiecką wytwórnią, która promuje naszą muzykę na Zachodzie. Z tego co pamiętam naszą płyta powinna być dostępna w Niemczech już od 10 grudnia. W maju w Berlinie odbywa się Festiwal muzyki electropop. Będziemy starali się tam zagrać.

Tworzymy poza salą prób, "Nowości" z 25 listopada 2010 roku.

Zbigniew Krzywański: Nie dla mnie Iron Maiden

Zbigniew Krzywański, gitarzysta Republiki, a także twórca projektu "Bończyk/Krzywański" opowiada o nowej płycie zatytułowanej "Ideologia snu".

- Słuchając Twoich nowych projektów zawsze zastanawiam się, czy tak by właśnie wyglądały nowe płyty Republiki? Ile z Twoich pomysłów na kompozycje by się na nich znalazło...

- Nie uniknę już chyba tego, że moje granie będzie postrzegane w odniesieniu do dokonań Republiki. To są moje korzenie, w tym zespole wyrosłem… To miłe, że porównuje się tamten okres z moją obecną twórczością; gdy ktoś dostrzega, że słychać w niej echa Republiki. W projekcie stworzonym wspólnie z Jackiem Bończykiem to jednak ja jestem autorem prawie całej muzyki, a w Republice głównym kompozytorem był Grzegorz Ciechowski. Historia naszego wspólnego grania zakończyła się wraz z jego śmiercią. Cieszy mnie, że wszystko wskazuje na to, że prawdopodobnie pamięć o Republice będzie żywa nawet za sto lat.



Fot. Materiały promocyjne zespołu.

- „Jeniec” był pierwszym utworem, który powstał na płytę "Ideologia snu". Tuż po zakończeniu pracy nad projektem „Depresjoniści”. Wówczas ten zespół to byłeś ty, Jacek Bończyk plus reszta. Teraz to się już chyba nieco zmieniło.

- Rzeczywiście. Nagrywając pierwszą płytę stanowiliśmy z Jackiem duet. Wszystko kręciło się wokół nas dwóch. Jednak od czasu pracy nad spektaklem "Terapia Jonasza", działamy jako zespół. Pierwotną nazwę Bończyk/Krzywański zostawiliśmy, ponieważ zafunkcjonowała już na rynku muzycznym. Nie było sensu jej zmieniać. I choć Bończyk/Krzywański to w 90 proc. moje kompozycje, to jednak współkreowane przez cały zespół.

- W 2005 roku ukazali się "Depresjoniści". Później pracowaliście przy spektaklach "Terapia Jonasza", "Obywatel" i "Kot w Butach" (granym jest nie tylko w Teatrze Horzycy, ale również w Teatrze Syrena – przyp. red.). Rozumiem, że kompozycje na „Ideologię snu” musiały powstawać między tym projektami?

- Wspomniany przez ciebie utwór "Jeniec", który otwiera nasz album wpadł mi do głowy rok po wydaniu „Depresjonistów". Cały album długo dojrzewał. Jacek założył sobie, że literacko chce być takim quasireporterem opisującym otaczającą nas rzeczywistość. To spora odmiana od debiutanckiej płyty, na której, jak sam się przyznaje, wylał cały swój testosteron.

- Na wkładce dołączonej do płyty można przeczytać, że powstanie jednego z utworów zainspirował spektakl, który można było obejrzeć na deskach Teatru Baj Pomorski. Co to dokładnie było?

- Inspiracją było „Miasto Aniołów”, a nieco szerzej tematyka związana z osobami apalicznymi. W toruńskiej fundacji "Światło" pieszczotliwe nazywa się ich śpiochami. Zainteresowałem Jacka tym tematem. Mieliśmy akurat dość ładna piosenkę, a ja chciałem, aby „złamać” tę ładność jakimś bardzo ważnym tematem. Jacek przeczytał scenariusz autorstwa Magdaleny Szwechowicz. Zrobił na nim tak ogromne wrażenie, że zaraz po jego lekturze w ciągu niespełna dwóch godzin napisał tekst do utworu „Śpię”. Powstała piosenka, która jest śpiewana z punktu widzenia jednego z takich właśnie śpiochów.

- Sen to zresztą motyw przewodni całego albumu. Pojawia się w kilku piosenkach, a także nawiązuje do niego sam tytuł płyty…

- Pewnie zapytasz czy to było zamierzone? Odpowiedz zna Jacek. Od 8 lat cierpi na depresję. Bierze leki, dzięki czemu może normalnie funkcjonować. Przez cały ten czas miał poważne w problem ze snem. Sen był dla niego czymś co go strasznie męczyło. U nas na płycie tematyka z nim związana został potraktowana bardzo różnie. Jest np. piosenka „Mamo, daj mi sen”, czyli taka ochota na ucieczkę od rzeczywistości. Utwory na tej płycie są bardzo zróżnicowane. Chyba najmniej reprezentatywnym utworem jest wieńczący ją „Instruolo” ale to celowy zabieg. Chcieliśmy aby zamknąć płytę taką właśnie puentą.

- I stąd pewnie pomysł, aby tu przed nim umieścić muzyczny przerywnik?

- Dokładnie. To pokazuje, że mamy całkowity dystans do tego, co stworzyliśmy wspólnie jako Bończyk/Krzywański nagrywając „Ideologię snu”.

- To chyba również coś co całkowicie różni najnowszą płytę od "Depresjonistów". Debiut nagrywaliście całkowicie na poważnie. Miał zresztą zupełnie inny charakter. Tutaj jest bardziej społecznie.

- Ten przerywnik-żart, o którym wspomniałeś jest muzycznie bardzo awangardowy. Pochodzi zresztą ze spektaklu „Obywatel”, który można było obejrzeć w Teatrze Horzycy. Umieszczenie go na płycie powoduje „zmiękczenie” emocjonalne tego materiału. Album podsumowuje ostatni tekst. Pragnienie Jacka, który śpiewa: "w idealnym świecie błądzisz jakiś czas/ marzysz by stąd uciec w górę pierwszy raz/ chociaż już w dzieciństwie dowiedziałeś się/ że ukradli księżyc, ale coś tam świeci gdzieś" też można nazwać ucieczką w marzenie senne.

- Uciec? Po co?

- Oglądamy telewizję, słuchamy radia, czytamy prasę. Wszędzie mówią nam co mamy robić, aby być szczęśliwym. Duchowni, nauczyciele w szkole, szef w pracy itp. W pewnym momencie zaczynamy mieć tego dosyć. W pewnym momencie każdy ma ochotę, aby stąd uciec. Być może właśnie w takie marzenie senne.

- Nagrywając takie płyty nie uciekniesz jednak od porównania od King Crimson, które pojawiły się już przy waszej pierwszej płycie.

- Poruszamy się po prostu w podobnej estetyce, która jest mi szczególnie bliska. To tylko jeden ze sposobów podejścia do sztuki. King Crimson to jedno. Oprócz tego mamy projekty Trey’a Gunna i Pata Mastelotto, KTU… Generalnie, to muzyka progresywna, do której można zaliczyć również Dawida Bowie czy Petera Gabriela. Oni wszyscy szukają w muzyce czegoś więcej niż samego show. Dla mnie czasy prostego hard rocka już dawno się skończyły. Kiedy np. Iron Maiden przyjedzie do Polski, to na pewno mnóstwo osób przyjedzie na ich koncert. Mnie tam jednak nie zobaczysz.

Nie dla mnie Iron Maiden, dwutygodnik kulturalny "Kwadrat" z 25 listopada 2010 roku.

piątek, 26 listopada 2010

Bończyk/Krzywański "Ideologia snu"

Bończyk/Krzywański "Ideologia snu"
"Ideologia snu", drugi album w karierze zespołu "Bończyk/Krzywański" udanym kontynuatorem "Depresjonistów".

Jacka Bończyk i Zbigniew Krzywański postanowili kontynuować zapoczątkowana kilka lat temu współpracę. I dobrze. Razem zapędzają się bowiem w rejony, na których zgłębianie decyduje się zaledwie garstka artystów w Polsce. Ogromna w tym zasługa Zbigniewa Krzywańskiego, który już w Republice przy boku Grzegorza Ciechowskiego nauczył się, że jeżeli robi się muzykę to nie można oglądać się na innych, tylko robić swoje. To właśnie on jest muzycznym spiritus movens całego projektu.
"Ideologia snu"" przynosi jedenaście utworów. A właściewie to dziesięć plus jeden przerywnik pochodzący z teatralnego spektaklu pt. "Obywatel". Nie jest to raczej muzyka łatwa, którą można sobie nucić radośnie jadąc samochodem z pracy do domu. Nawet zamykający album "Instruolo", czy przepiękne "Śpię" nie są typowymi piosenkami nagraną z myślą o rozgłośniach radiowych. Miłośnicy brzmień wykraczających poza schemat rocka będą mieli powody do radości. Zbigniew Krzywański wywiązał się z zadania znakomicie.
Tematyka tekstów krąży zgodnie z tytułem wokół tematyki sennej. Jacek Bończyk rozbiera ten temat na czynniki pierwsze starając się spojrzeć na niego z różnych stron. Dość mądrze i ciekawie. Bończyk poprawił na tym albumie swój wokal, ale nadal bliżej mu do aktorskiego śpiewania niż rockowego wokalisty. To moim zdaniem jeden z mankamentów "Ideologii snu". Sięgając po płytę chciałbym otrzymać produkt bliższy rockowej niż teatralnej ekspresji. Ale i tak obu panom należą się ogromne brawa.

Rozłożyli sen na części, dwutygodnik kulturalny "Kwadrat" z 25 listopada 2010 roku.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Dżem "Muza"

Dżem "Muza"
Po sześciu latach przerwy ukazał się nowy album Dżemu. „Muza” przynosi dwanaście premierowych piosenek. Od wtorku kilka z nich można już usłyszeć w radiu.

Jaki jest nowy Dżem? Stary. I nie chodzi tutaj o świeżość nagranych piosenek, ale o brzmienie, do którego zespół przyzwyczaił swoich fanów przez lata. Ci panowie od lat podążają wybraną drogą. Grają to, co lubią i słychać, że nadal mają z tego olbrzymią frajdę. Album rozpoczyna lekko knajpiane "Koniecznie”. Prym wiedzie w tej piosence fortepian Janusza Borzuckiego, który dołączył do zespołu po tragicznej śmierci Paweł Bergera ("Muza" to zresztą pierwszy album zespołu nagrany w obecnym składzie). Później jest już bardziej gitarowo.
Są na tym albumie małe i większe perełki. Na przykład przepięknie płynący „Partyzant” ze słowami refrenu "Tak walczę ze złem/ A zło rośnie we mnie z każdym dniem", który z pewnością ma szansę stać się kolejnym przebojem zespołu i być na listach przebojów. Jest również singlowe "Do przodu", oparte na kombinacji akordów e-moll, C-dur, G-dur, C-dur, którego rozpracowanie nie powinno nastręczać młodym gitarzystom zbyt wielu trudności.
Utwory zostały zarejestrowane na tzw. "setkę" (muzycy nagrywali wszystkie partie razem) w studiu Polskiego Radia Katowice. Są więc na tej płycie momenty, w których członkowie Dżemu dali się nieco ponieść improwizacji. "Ani dużo, ani mało" ma w części solowej coś z bluesowego jam sessions. Podobnie "Strach" z posuwistym riffem granym unisono przez gitarę i bas. Zespół flirtuje również z reggae w "Wolności dni". "Opowiedz mi, gdzie pogubiły się naszej wolności dni? Czemu upadły na dno?" - śpiewa w nim Maciej Balcar.
Pierwsze przesłuchanie płyty budzi mieszane uczucia. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że choć dobra, nie jest to jeszcze najlepsza płyta w karierze Dżemu nagrana z Maciejem Balcarem przy mikrofonie. Moim zdaniem stać zespół na jeszcze więcej. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że album "Muza" można kupić w specjalnym wydaniu z dodatkowym dyskiem DVD. Co na nim znajdziemy? Zarejestrowany podczas nagrań w Katowicach film oraz wywiady z muzykami.

Wciąż na tej samej ścieżce, "Extra"/"Nowości" z 20 listopada 2010 roku.

Carlos Santana "Guitar Heaven"

Carlos Santana "Guitar Heaven"
Są muzycy, którzy już nic nikomu nie muszą udowadniać. Jednym z nich jest Carlos Santana, który po pięciu latach przerwy nagrał swój kolejny album.

Już od pierwszych dźwięków słychać, że ta płyta powstała z czystej przyjemności grania. Santana osobiście wybrał kilkanaście z najsłynniejszych rockowych hymnów, a do współpracy - podobnie jak przy poprzednich płytach - zaprosił grono gości. Wspólnie zabrali się za klasyki Led Zeppelin, Cream, The Rolling Stones, Van Halen, The Beatles, T. Rex, Deep Purple, Def Leppard, AC/DC, Jimi Hendrix i The Doors. I z pewnością ani Jimi Hendrix, ani Jim Morrison słuchając tych nagrań nie przewracają się teraz w grobie.
Płytę "Guitar Heaven: The Greatest Guitar Classics of All Time" otwiera nieśmiertelny "Whole Lotta Love" nagrany wspólnie z Chrisem Cornellem. Santana aranżując utwór zgrabnie wybrnął z długiej perkusyjnej solówki, która pojawia się w oryginalne. Były wokalista Soundgarden i Audioslave niczym nie zaskakuje, ale akurat w tym utworze chodzi o prostotę. Nie zdążymy ochłonąć i już płyniemy przy przyprawionym nieco latynoskim sosem "Can't You Hear Me Knocking" z udziałem Scotta Weilanda ze Stone Temple Pilots. Co dalej?
Jest tu miejsce na najsłynniejszy riff wszech czasów "Smoke on the Water" (sporo w utworze gitarowych fajerwerków, ale jednak pewien niedosyt pozostaje), "Sunshine of Your Love" czy podany z brudnym, lekko knajpianym wejściem "Little Wing". W kompozycji, nad której oryginalnym wstępem łamią sobie zęby początkujący gitarzyści, zaśpiewał Joe Cocker. Z aranżacji Santany powinni brać przykład wszyscy, którzy nie wiedzą, że rockowa ballada powinna mieć odpowiedni prolog, rozwinięcie i zakończenie.
Całego albumu słucha się z przyjemnością. I mimo, że w "Under the Bridge" gitarzysta poszedł na łatwiznę, a "Dance the Night Away" i "Photograph" trącą myszką, to Santana zawsze pozostanie Santaną. Warto podkreślić, że na płycie "Guitar Heaven: The Greatest Guitar Classics Of All Time" jest tylko jedna kompozycja, którą kompletnie wywrócono do góry nogami: "Back in Black", którą z klasyki heavy metalu przerobiono przy pomocy Nas na mieszankę hip-hopu i rocka. Tego utworu trzeba posłuchać.

Kawałek gitarowego nieba, "Extra"/"Nowości" z 16 października 2010 roku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...