poniedziałek, 31 października 2011

Julia Marcell: Z Torunia do Berlina

 Julia Marcell, polska wokalistka, pianistka i kompozytorka, która robi karierę w Europie opowiada o swoich toruńskich korzeniach i nowej płycie pt. „June”.

- Jak to jest, że córka profesora, a nawet rektora wyższej uczelni nie wybiera drogi naukowej, tylko muzyczną?

- Wyłamałam się! Ale moi rodzice chyba się tego spodziewali. Nazywali mnie zawsze „artystką ze spalonego teatru” (śmiech). Zawsze chciałam być na scenie. Przyzwyczaili się do tego. Zawsze mi jednak powtarzali, aby zrobiła choć jakiegoś magistra. Przychodzą teraz na moje koncerty. Wspierają. Sądzę, że gdybym chciała zostać mechanikiem i była tym zajęciem maksymalnie zafascynowana, też by mi pozwolili.

- Narodziła się jednak Julia Marcell. Skąd ten pseudonim?

- Traktuję go bardziej jako nazwę dla całego projektu. W życiu miałam ich mnóstwo. Zawsze coś mnie gnało, aby zakładać teatrzyki, robić instalacje artystyczne i maratony malarskie. Zawsze wydawało mi się, że dobra nazwa to jest to. Że wszystko co się robi trzeba jakoś opakować, spuentować, związać. Kiedy zaczynałam pisać piosenki studiowałam sztuki piękne. Postanowiłam uszczknąć coś z Marcela Duchampa. To dobra wróżba. Duchamp zmienił świat sztuki, przewartościował rzeczy, które były przed nim. Pomyślałam, że warto mieć takiego patrona.

 - Urodziłaś się w Toruniu?

- W Chełmnie. W Toruniu spędziłam dzieciństwo. Do 14 roku życia mieszkałam z rodzicami na Rubinkowie. Wciąż przenosiliśmy się z miejsca na miejsca, ale zawsze w ramach tego samego osiedla. W Toruniu ważny jest dla mnie Teatr Horzycy, a także cała starówka. No i Aula UMK jest szczególna.

- Aula UMK?

- Tak. Organizowano tam kiedyś bale dla dzieci pracowników uniwersyteckich. Uwielbiałam brać w nich udział! Występy, słodycze... Zawsze wyczekiwałam tej imprezy. Cała mapa Torunia usiana jest miejscami, do których mam sentyment. W grudniu przyjadę, aby na spokojnie wszystkie te miejsca odwiedzić.

- Co zaważyło na tym, że przeniosłaś się do Niemiec?

- To była spontaniczna decyzja. Potrzebowałam odmiany, nowej inspiracji. Chciałam znaleźć dla siebie nowe miejsca. A że strasznie lubię podróżować... Ten Berlin to też nie jest na zawsze. Mieszkam tam dopiero 3 lata.

- Mówią, że to miasto odcisnęło na „June” swoje piętno.

- Tak. Pod względem poszukiwania inspiracji i dźwięków z różnych miejsc. Wcześniej miałam bardzo dogmatyczne podejście do muzyki. Akustyczne granie i nagrywanie na tzw. setkę. W Berlinie dostrzegłam więcej możliwości i zaczęłam eksperymentować. Spore piętno na tym albumie odcisnęli również producenci, którzy zajęli się elektroniką. Potrzebowałam jej do przełożenia swojej częstotliwości na inne spectrum,. Aby album nadal był organiczny, ale miał jednocześnie więcej przestrzeni w sobie. Przy nowej płycie odkryliśmy, że mamy coraz większą frajdę z grania energetycznych utworów, w których można się wyżyć i poskakać.

- Skąd pomysł, aby na anglojęzycznej płycie w utworze „Echo” wykorzystać polski tekst?

- Przyjeżdżając do Berlinie znalazłam się w takim tyglu kulturowym. Otaczali mnie ludzi z najróżniejszych stron. W pewnym momencie zaczęłam poszukiwać swoich korzeni. To może śmieszne, ale będąc w Polsce nigdy nie oglądałam się na polskich wykonawców. Słuchałam zagranicznych twórców. Tym, co dzieje się na polskim rynku zaczęłam interesować się dopiero po przyjeździe do Berlina. Odkrywać nowe zespoły, zasłuchiwać się po długiej przerwie np. w Ewie Demarczyk. Odezwała się we mnie taka wewnętrzna potrzeba, aby przemycić na ten album coś polskiego. Wyszło dość spontanicznie w takiej nieco ludowej konwencji.

- Nagroda im. Grzegorza Ciechowskiego to szczególne wyróżnienie. Jakie miejsca zajmuje on na mapie twoich muzycznych zainteresowań?

- Choć w dzieciństwie w moim domu były płyty Republiki oraz Obywatela G.C, to dopiero teraz na nowo odkrywam jego piosenki. One rzeczywiście zachwycają swoim stylem i zastosowanymi rozwiązaniami. Był świetny! Republika, Maanam, Ewa Demarczyk.. To są kamienie milowe w historii polskiej muzyki.

- Usłyszymy w grudniu w „Od Nowie” piosenki Republiki w wersji Julii Marcell?

- Chciałabym się z nimi zmierzyć i dowiedzieć się czy wyjdę z tego obronną ręką. To dla mnie szalenie interesujące wyzwanie.


wtorek, 25 października 2011

MGM: Prolog do "New Heads"

Wielkimi krokami zbliża się premiera nowej płyty MGM zatytułowanej „New Heads”. Materiał nasyconymi gitarowymi riffami i dalekimi od banału tekstami „Gonza”. O tym co w życiu ważne z perspektywy faceta, który trochę już w swoim życiu przeżył i ma coś do powiedzenia. To MGM, jakiego do tej pory jeszcze słyszeliśmy. Iście rockowa maszyna. 
Zanim jednak będzie nam dane przesłuchać cały album pojawi się winylowy singiel pilotujący to wydawnictwo. Zawiera jeden utwór studyjny oraz trzy kompozycje nagrane na żywo. Nie ukrywam, że z przyjemnością zaprojektowałem okładkę zarówno na płytę „New Heads”, jak i na wspomnianego singla (patrz obok). Wydawcą obu materiałów jest HRPP Records. 

Więcej informacji można znaleźć na www.mgm-newheads.blogspot.com

Julia Marcell z Nagrodą im. Grzegorza Ciechowskiego

Drugi raz Nagroda im. Grzegorz Ciechowskiego trafiła w moje muzyczne gusta.  Julia Marcell. Wyróżnienie zostało przyznane za "hipnotyzujący głos, który potrafi oddać, ale i wyzwalać w odbiorcy najbardziej intymne uczucia. Za poszukiwania nowych środków wyrazu; za muzyczną erudycję, wszechstronność i perfekcyjną wręcz dbałość nie tylko o każdy dźwięk, ale i każdy element tej wyjątkowej artystycznej wizji. Za stworzenie opartej na rytmie i niezwykle oryginalnej przestrzeni muzycznej, która wprowadza odbiorców niemalże w pierwotny trans".

Teledysk do utworu "Matrioszka" z drugiego albumu pt. "June"

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz słuchałem jej debiutancką płytę „It Might Like You”, to nie mogłem uwierzyć, że za tymi dźwiękami ukrywa się Polka. Jutro drugi raz w swojej karierze wystąpi w Toruniu. Przyjdźcie jej posłuchać. Koniecznie.Warto.

piątek, 21 października 2011

Acid Drinkers: The Dick Is Rising Again Tour

Zaczęli od „Zero” z „Vile Vicious Vision”. Później poleciały dalsze ludowe przyśpiewki wybierane starannie ze śpiewników zatytułowanych „Infernal Connection”, „High Proof Cosmic Milk”, czy ostatniego wydawnictwa „Fish Dick Zwei”. Gdzieś pomiędzy zaplątała się jeszcze archiwalne pieśni „The Rocker”, a także „Another Brick In The Wall” z pierwszej płyty z coverami. Moc i energia Acid Drinkers płynąca ze sceny klubu Lizard King była monumentalna. Ci panowie od wielu lat mają gitary zawieszone między nogami i doskonale wiedzą co z nimi robić. I robią to prawie na trzeźwo. - Okeeeej? – krzyczał co chwilę Titus do publiczności . Zajebiście ok. Do pełni szczęścia zabrakło „Drug Dealer” i „Pizza Driver” co piszący te słowa odbił sobie po powrocie do domu. 



niedziela, 16 października 2011

Manchester "Chemiczna broń"

Toruński Manchester wydał swoją drugą płytę. „Chemiczna broń” to piętnaście utworów, w tym jedna kompozycja bonusowa, od której kilka lat temu zaczęła się historia całego zespołu. 

Manchester "Chemiczna broń" 
Kiedy w 1992 roku na rynku ukazała się płyta Kobranocki „Ku nieboskłonom” pisano, że oto Andrzej „Kobra” Kraiński odkrył jakiś patent na hity. Tutaj jest podobnie. Grupa pod wodzą Sławka Załeńskiego sypie przebojami jak z rękawa. Mamy tu nie tylko znanego z radia „Lawendowego”, czy „Tajemnicę”, a także premierowe „Lubię twoje włosy” (z solówką - jak cały utwór - rodem z Oasis) czy ich największy nowy potencjalny hit - „Autostradę kłamstw”. 
Nikt na tej płycie nie oszukuje, że chce zmieniać swoją muzyką świat. To materiał skrojony na potrzeby rozgłośni radiowych. Każdy z premierowych utworów (poza drobnymi wyjątkami) przy odpowiedniej promocji mógłby spokojnie powalczyć o radiowe laury. Refreny wchodzą do głowy szybciej nim ktoś zorientuje się o czym opowiadają te piosenki. Niestety to właśnie w tekstach należy doszukiwać się mankamentów „Chemicznej broni”.   
Wgłębianie się w słowa tych utworów oddzielnie nie razi tak bardzo jak słuchanie ich wszystkich po kolei. Czy rzeczywiście członkowie Manchesteru nie mają nic więcej do powiedzenia poza zgłębianiem tematu relacji damsko-męskich? Samo słowo zgłębianie jest zresztą w tym przypadku sporym nadużyciem. Na „Chemicznej broni” aż w trzynastu na piętnaście utworów Manchester odmienia miłosne historie przez różne przypadki. Po co? 
Ale to by było tylko tyle narzekań. Czy to się komuś podoba czy nie, mamy aktualnie w Toruniu zespół, który wie jak robić muzyczne przeboje. Drugi album Manchesteru to zresztą o wiele dojrzalsza płyta od ich debiutu sprzed trzech lat. Inaczej nagrana. Brzmieniowo ciekawsza. Wyraźnie słychać, że zadbano o ten synth-popowo-rockowy album od strony produkcyjnej. Na jego końcowym efektem pracowało zresztą kilka osób. 
Właściwie to tylko „Chemiczna broń” (ze wstępem niczym Muse) i „Polski Londyn” daje szansę posmakować tego jak kiedyś brzmiał Manchester. Dziś zespół zamiast gitarowej prostoty coraz częściej z zaciekawieniem spogląda w stronę elektronicznych nowinek, co wychodzi mu tylko na dobre. Ci, którzy sięgną po tę płytę skuszeni którymś z utworów puszczanych w radiu (a jest ich kilka) nie będą zawiedzeni całością. 

* Uwaga na koniec. Takie utwory jak ckliwy „List” czy spowolnione „Na jej podobieństwo” mogli sobie już podarować. Lepiej radzą sobie w żywszych numerach. 

Manchester, Chemiczna broń, EMI Music Poland, 2011. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...