Pokazywanie postów oznaczonych etykietą karolak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą karolak. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 12 listopada 2013

"Toruń Blues Meeting" - kulisy

MIROSŁAW „MAURYCY” MĘCZEKALSKI, szef klubu „Od Nowa”, pomysłodawca i dyrektor artystyczny festiwalu „Toruń Blues Meeting” o kulisach organizacji tego wydarzenia.

„Toruń Blues Meeting” to chyba najstarszy festiwal odbywający się nieprzerwanie w Toruniu. Mylę się?

Sam to kiedyś sprawdzałem. Jest co prawda jeszcze Festiwal Kapel Ludowych, ale to zupełnie inny rodzaj imprezy. Pomysł na „Blues Meeting” pojawił się 24 lata temu, gdy byłem jeszcze studentem. Jednak pierwszą edycję zorganizowałem już jako absolwent.

Mirosław "Maurycy" Męczekalski na tle pierwszego plakatu Toruń Blues Meeting

Początki musiały być trudne?

Do dyspozycji miałem jedynie telefon i maszynę do pisania. Nie podpisywaliśmy żadnych umów z wykonawcami. Wszystko ustalano na słowo. Ówczesny kierownik klubu „Od Nowa” - Jarosław Radomski - stwierdził, że skoro chcę robić festiwal, to muszę najpierw na niego zarobić. Pod hasłem „Long Live Rock’n’Roll” urządziłem więc rockową dyskotekę. Przyszły tłumy. Dzięki temu udało się uzbierać kilka czy kilkanaście tysięcy złotych. Żadnego sponsora nie mieliśmy.

Podobno na pierwszy festiwal przyszyło 200 osób?

Trochę więcej. Nie była to superfrekwencja, ale przy prawie zerowej reklamie i niemal ręcznie robionych plakatach, byliśmy zadowoleni.

Na tych plakatach pojawiło się zdjęcie Twojej córki.

Tak. W domu na ścianie miałem amerykańską flagę. Kiedyś zrobiłem córce na tym tle sesję fotograficzną z gitarą. Na bazie tego zdjęcia plastyk Krzysztof Łuczak stworzył nasz pierwszy plakat, który odbijał przy użyciu sitodruku. Technologia produkcji sprawiła, że moja córka wygląda na nim jakby była czarna.

Od 1993 roku z imprezą nierozerwalnie związał się Dżem.

W 1990 roku nie chciałem ich zapraszać, ponieważ marzył mi się ortodoksyjny festiwal bluesowy. A Dżemowi bliżej przecież do rocka. W 1992 roku postanowiłem to zmienić, ale wtedy Ryszard Riedel był akurat w szpitalu, gdzie wstawiano mu nowe zęby. Pierwszy i jedyny raz Dżem zagrał z Riedlem dopiero rok później. Kilka miesięcy później wyrzucono go z zespołu, a w lipcu 1994 roku już nie żył. Tego samego roku Dżem także pojawił się na naszym festiwalu, ale w dość eksperymentalnym składzie. Z Martyną Jakubowicz.

Podobno gdy Tadeusz Nalepa grał na „Blues Meetingu”, to miał przyklejone teksty piosenek do gitary?

W Toruniu tego nie widziałem. Zwróciłem na to jednak uwagę podczas festiwalu „Blues nad Bobrem”, na którym grałem z Tortillą. Na gitarze miał wtedy małe kartki z fragmentami tekstów. Podczas „Blues Meetingu” zaskoczył nas czymś innym. Zażądał pieniędzy jeszcze przed występem. A należy wiedzieć, że to były czasy, gdy koszty festiwalu pokrywały wpływy z biletów, które przez cały czas były sprzedawane w kasie. Musieliśmy sami zrzucić się na jego gażę. Pamiętam, że nawet od bramkarzy pożyczałem wtedy pieniądze.

Który z gitarzystów zszedł podczas koncertu ze sceny i grał między publicznością?

Carlos Johnson. Losy jego koncertu ważyły się zresztą do ostatnich minut. Grający z nim na organach Wojciech Karolak trafił krótko przed występem do szpitala w Gdyni. Zespół przyjechał więc bez niego. Gdy ich zobaczyłem bez Karolaka, powiedziałem: „Panowie, nie mogę was przyjąć w takim składzie”. Wykonano kilka telefonów do Gdyni. I już po chwili wysyłaliśmy tam taksówkę, aby przywiozła brakującego muzyka. Organizacja takiego festiwalu nie jest prosta.


niedziela, 24 lutego 2013

"Jazz Od Nowa Festival" 2013


Wyjątkowość toruńskiego festiwalu od początku polega na tym, że wykonawców hołdujących tradycyjnie pojmowanej muzyce jazzowej zestawia się na scenie z tymi, którzy starają się od tej klasyki oderwać. Czy to miksując tradycyjny jazz z innymi gatunkami, szpikując go folkowymi elementami, wprowadzając do niego nieco teatralne akcenty czy badając przeogromne przestrzenie free jazzu. I z tym wszystkim podczas tegorocznej edycji „Jazz Od Nowa Festiwal” mieliśmy do czynienia. Z różnym skutkiem. 

(Fot. T. Bielicki)


Cztery dni i wiele międzynarodowych składów. Choć nie zaliczam się do jazzowych purystów to jednak trzeba przyznać, że jeden z ciekawszych muzycznie występów tegorocznej edycji festiwalu zafundował publiczności klasyczny kwintet Zbigniewa Namysłowskiego. Niby nic nowego, ale jednak każda saksofonowa solówka lidera przyciągała uwagę. W jazzie najgorsza bywa przewidywalność, a w tym przypadku frazy Namysłowskiego wymykały się schematom przynosząc wiele niespodzianek. A o to przecież w jazzie chodzi. Aranżacyjnie i melodycznie też bez zarzutu. 
Poprzedzający kwintet autora klasycznego „Winobrania” grupa A-Kineton zaprezentował muzykę zupełnie z innej półki. A raczej z szuflady z hasłem „improwizowana muzyka kontemplacyjna”. Słuchało się tego przyjemnie, choć na żywo materiał z wydanej przed rokiem płyty momentami zbytnio był rozmemłany. Zabrakło też trochę ognia, który grający na zakończeniu festiwalu freejazzowe trio Ballister (brawa dla saksofonisty Dave’a Rempisa) miało aż za wiele. I to tak dużo, że część publiczności, która przybyła tego wieczoru głównie na występ Michała Urbaniaka, spędziła czas oczekując na jego koncert na korytarzu.  
Sam Michał Urbaniak wielkim jazzmanem jest. Grywał z największymi, a to co już miał w swoim życiu muzycznego udowodnić, udowodnił. Teraz gra to, co lubi i z kim lubi. Rewolucji w jego grze już nie ma. Jest za to radość z grania, co można było usłyszeć podczas półtoragodzinnego koncertu zakończonego bisem, w którym sięgnął do spuścizny innego wielkiego polskiego jazzmana - Krzysztofa Komedy. Całość koncertowego materiału pozostawała z daleka od hołubionego przez niego fusion, płynąć bardziej w stronę Daviesowskiej estetyki. No i te organy Wojciecha Karolaka i trąbka Jerzego Małka... 

PGR - Latin Fire! (Fot. T. Bielicki)
A reszta? Ciekawym muzycznym mariażem okazał się PGR – Latin Fire! Projekt puzonisty Grzegorza Rogali z latynoskimi muzykami. Choć - tak jak w przypadku formacji A-Kineton – zabrakło w nim tytułowego ognia. A może nawet bardziej przyjaznego klapnięcia w plecy, które pozwoliłoby muzykom nabrać więcej rozpędu, aby zaszaleć na scenie. Nie zawiódł Eryk Kulm International Quartet. Nie bez powodu Piotr Wojtasik, który w nim zagrał został w tym roku wybrany w rankingu „Jazz Forum” najlepszym trębaczem w Polsce. Wyprzedził w nim nawet Tomasza Stańko. 
To tak w wielkim skrócie... Piątkową odsłonę festiwalu opuściłem z przyczyny zawodowych. Podobno formacja Ananke, wzbogacona o śpiew jemeńskiej wokalistki, rzeźby i elementy performance, emanowała pozytywną energią spod znaku world music. Trochę żałuję, że nie widziałem.

niedziela, 29 stycznia 2012

Z archiwum: Atrakcyjny Kazimierz (2008)

Jacek Bryndal w środku
Wywiad z 2008 roku przeprowadzony z Jackiem Bryndalem przy okazji wznowienia debiutanckiej płyty Atrakcyjnego Kazimierza zatytułowanej "Prawdziwa miłość". 


- Po co po piętnastu latach sięgać jeszcze raz po ten sam materiał?

- Przy okazji koncertów zgłasza się do nas wiele osób z pytaniem gdzie można kupić tę płytę. „Prawdziwa miłość” ukazała się w bardzo małym nakładzie. W czasach, gdy równie ważnym nośnikiem co płyta była kaseta magnetofonowa. Co jakiś czas album  pojawia się jedynie na Allegro. Co ciekawe osiąga rekordowe ceny. Ostatnio doszedł do 165 zł. Traktuję to również jako „przypomnienie” przed moim premierowym albumem.

- To niespodzianka dla starych fanów, czy zamierzasz pozyskać nowych?

- Kompozycje mimo upływu lat nadal są w stanie się obronić. Teksty nie straciły nic ze swojej aktualności. "Jako mąż i nie mąż" można odbierać jako odnośnik do wszystkich seks-afer z ostatnich lat. Pewnie, że zależy nam na pozyskaniu nowych fanów. Z kolei ci starsi, będą zadowoleni, że wreszcie mogą mieć ten materiał porządnie wydany.

- Nie byłoby Atrakcyjnego Kazimierza bez twojego brata Rafała.

- Jest autorem wszystkich tekstów. Zazwyczaj przesyła mi ich kilkanaście. Każdy ma swój rytm. Podczas czytania pojawiają się pierwsze muzyczne pomysły. Jedynym wyjątkiem było "Życie jest winogronem", czyli nasza wersja "Whiskey in the Jar" spopularyzowanego przez grupę Thin Lizzy. Później nagrała to również Metallica. Strasznie mnie zabolało, gdy miesiąc przed premierą naszej płyty usłyszałem wersję Metalliki w radio. Naszą zrobiliśmy przed nimi.

- Lista gości, którzy pojawili na "Prawdziwej miłości" była imponująca. Od jazzmana Wojciecha Karolaka, przez Wojtka Waglewskiego po Kayah. Całość wyprodukował Grzegorz Ciechowski. Jak udało się ich przekonać?

- Tworząc tę płytę nie byłem nowicjuszem. Wszyscy mijaliśmy się podczas wspólnych imprez. Pierwotnie utwory nagrałem w wersji akustycznej. Grzegorz Ciechowski posłuchał tych nagrań i doradził mi, aby nagrać to bardziej elektrycznie. To, że udało się pozyskać tylu gości jest jego zasługą.

- To miała być chwilowa odskocznia od Kobranocki?

- Miałem głowę pełną pomysłów. Co chwilę Rafał podrzucał mi kolejne teksty, które przeważnie lądowały w szufladzie. W tym czasie na dwa lata postanowiłem wziąć rozwód z Kobranocką. Tak to się zaczęło.

- Wszystkie tekst Rafała krąży wokół spraw damsko-męskich. W tym tkwi tajemnica ich popularności?

- Temat jest uniwersalny w kontekście czasowym. Część tych tekstów powstała, kiedy Rafał mieszkał w Kanadzie. Ludziom bardzo odpowiada ten rodzaj dowcipu. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...