niedziela, 20 listopada 2011

"Toruń Blues Meeting" - Czas na zmiany

Toruński festiwal przez lata obrósł swoją legendą. I nie chodzi w niej wcale o muzykę. Tutaj wszystko od początku było jasne. Poza dźwiękami płynący ze sceny liczył się klimat imprezy, spotkania ze znajomymi, którzy przyjeżdżali na to dwudniowe wydarzenie z całej Polski, a także hektolitry wypijanego w czasie koncertów piwa. W pierwszy dzień festiwalu przychodziło się słuchać i pogadać. Drugiego dnia wszyscy ściągali na Dżem. 


W ostatnich latach – poza ubiegłorocznym przyjazdem Johnny’ego Wintera - „Toruń Blues Meeting” przestał już jednak budzić emocje. Niekończące się kolejki do baru zaczęły zanikać. Na młodym pokoleniu zapatrzonym w nowe muzyczne wzorce blues nie robi już wrażenia, a ci starzy i wierni fani zaczęli się powoli wykruszać. Najstarszy toruński muzyczny festiwal powoli i nieubłaganie zaczął dosięgać kryzys. Nawet gwiazdy z zagranicy już nie pomagają. 
Dlaczego? Toruńska „Od Nowa” ze swoim festiwalem nie jest już muzycznym ewenementem, jakim była jeszcze kilka lat temu. W Toruniu coraz więcej jest już miejsc, w których zadomowił się blues. Miejsc, które oferują porządny zastrzyk tej muzyki i to całkowicie za darmo. Jako przykład niech posłuży chociażby toruński pub „Pamela”, który już od kilku lat postawił – z pozytywnym skutkiem - na tego typu granie. 
Jak było w tym roku? Pierwszy dzień tegorocznej edycji – cieszył się mniejszym powodzeniem. Czarną kurtyną odgrodzono nawet część sali, aby zatuszować wrażenie, że przybyło mniej osób. Ci, którzy zdecydowali się jednak przekroczyć drzwi klubu nie mogli narzekać. Choć dopiero w finale na scenie pojawił się syn Muddy Watersa, to intrygujących bluesowych zagrywek można było posłuchać sporo już wcześniej. 
Kasa Chorych wykrzesała ze swoich instrumentów niezły ogień, a najsłynniejszy polski wirtuoz jazzowej gitary pokazał, że i z bluesem radzi sobie również dobrze. Ekipa Jarosława Śmietany zaprezentowała nie tylko materiał z ostatniej płyty „I Love the Blues”, ale również takie standardy jak rozsławiony przez The Animals „House of the Rising Sun” czy „Fire” Jimi Hendriksa. Kompozycje tego ostatniego rozbrzmiewały nie tylko na scenie. 
W ramach festiwalu odbyła się prezentacja elektrycznych gitar wykonanych ręcznie. Każdy chętny mógł wziąć takie muzyczne wiosło do ręki, podłączyć się do pieca i wypróbować jego brzmienie. Dzięki temu w czasie festiwalu mieliśmy dwa koncerty. Jeden na głównej scenie i drugi w korytarzu pod schodami. Co chwilę rozbrzmiewał tam „Wehikuł czasu”, „Hey Joe”, „Little Wing”, a także różne inne pospiesznie improwizowane bluesy. 
I to jest właśnie kierunek, w którym powinien podążać festiwal, aby uratować starych i zyskać nowych fanów. Sama muzyka, sprzedaż okolicznościowych koszulek i kubków nie wystarczy. Koncerty powinno się obudować prezentacjami, giełdą płyt, warsztatami… Dlaczego? Dwa dni festiwalu po raz kolejny pokazały, że do „Od Nowy” przychodzi się nie dla bluesa, ale dla koncertu Dżemu. A te dysproporcje coraz bardziej są widoczne.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...