sobota, 17 marca 2012

Z archiwum: Martyna Jakubowicz - Nie gram dla intelektualnej elity

- Nie znoszę krytyków muzycznych, ponieważ ich ogląd sprawy jest zupełnie inny od publiczności. Nie można cały czas wartościować sztuki - mówi Martyna Jakubowicz.

Fot.  www.martynajakubowicz.com

- Jak dotrzeć do wymagających odbiorców ?

- Nie wiem. Na moje koncerty przychodzi sporo osób. Czy to, że przychodzą posłuchać mnie zamiast włączyć radio lub telewizję oznacza, że są mniej wymagający? Nie odważyłabym się tego tak nazwać. Nigdy nie grałam i nie gram dla intelektualnej elity.

- A więc dla kogo gra Martyna Jakubowicz?

- Różnie. Czasami dla całych pokoleń. Na koncert przychodzi babcia, dziadek, wnuczek… Rozpiętość wieku jest szeroka. Czas płynie i wszystko się zmienia. Za komuny publika była bardziej agresywna. Graliśmy koncert rockowe, na które ludzie przychodzili się wyżyć. Nie przywiązywali wtedy tak bardzo uwagi do tekstów. Chyba, że to była poezja śpiewana lub piosenka studencka. Nastawiali się na łomot. Miało być głośno i gitarowo.

- I tak właśnie było na Pani koncertach?

- Kiedyś tak. Teraz gram spokojne ballady. Ludzie zaczęli sobie wybierać pewne rzeczy, które im odpowiadają. Wystarczy przyjrzeć się klubom i knajpom. W każdej gra się coś innego.

- W jednym z wywiadów wspominała Pani, że będzie nagrywać tylko proste piosenki, bo tego przede wszystkim oczekują słuchacze. 

- Jest kolosalna różnica między prostactwem a prostotą. Sytuację gdy śpiewa się do ludzie coś, która jest zrozumiałe uważam za sukces.

Martyna Jakubowicz podczas koncertu w pubie Pamela


- W tej prostocie nie można jednak poszukiwać nowych ścieżek?

- Ale po co? Nie gram free jazzu, aby wydobywać z instrumentów dźwięków dla samego grania. Człowiek słucha muzyki sercem, a nie głową. Nie znoszę krytyków muzycznych, ponieważ ich ogląd sprawy jest zupełnie inny od publiczności. Nie można cały czas wartościować sztuki.

- To jak w takim razie wskazać czy coś jest dobre czy złe?

- To nie jest mój problem. Ja się tym nie zajmuję. Idę na koncert i albo mnie coś tam chwyta za serce, albo nie. To jest bardzo proste.

- I to jest ten klucz?

- W moim pojęciu tak. Nie słucham, nie oglądam i nie zajmuje się rzeczami, które mnie nie łapią za serce. Tym kierują się również wszyscy, którzy chodzą na moje koncerty. Tutaj nie ma żadnych popisówek, przebieranek, niezrozumiałych tekstów… Moja publiczność doskonale wie o co chodzi.

- A może przychodzą jedynie z sentymentu, aby po raz tysięczny posłuchać, że „w domach z betonu nie ma wolnej miłości”? 

- Gdy mi się bardzo nie chce, to nie gram tego utworu.

- Zamieniłaby Pani scenę na coś innego? 

- Na co? Mieszkam na wsi. Wyjeżdżam stamtąd jedynie na koncerty. W ten sposób uporządkowałam sobie rzeczywistość. Scena nie jest już moim domem. To na wsi piszę swoje piosenki. I nie ukrywam, że nie są to optymistyczne utwory

- Jak to współgra z tym sielankowym trybem życia na wsi?

- Generalnie mój stosunek do rzeczywistości jest mało optymistyczny. Nie zawracam sobie tym jednak głowy 24 godziny na dobę. Nigdy nie mam ciśnienia na płytę. Powstaje wówczas, gdy uznam, że już najwyższy czas ją zarejestrować. Młodsi artyści mają straszne ciśnienie, aby gdy tylko coś napiszą od razu to nagrać. Ja mam już swoje lata i zupełnie inne podejście.

- Toruńscy fani rocka nie wybaczyliby mi, gdybym nie zapytał o Kobranockę. Pani głos można usłyszeć na ich płycie „Niech popłyną łzy”. Pamięta Pani okoliczności jej nagrywania?

- To był zupełny przypadek. Przez długi czas nie wiedziałam zupełnie, że ostatecznie udało się to w końcu wydać na płycie. W okresie kiedy zajmowałam się zespołem Illusion w sąsiednim studio nagrywała Kobranocka. Kobra wpadł na pomysł, że powinnam zaśpiewać u nich w chórkach. Szybko poszło.

* Wywiad przeprowadzono w 2007 roku.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...