Mech "Zwo" |
Takiego wstępu mogłaby pozazdrościć Metallica. "Grzech, wiara, lęk" toczy się do uszu robiąc spustoszenie jak niemiecki czołg w bitwie pod Stalingradem. Od pierwszych dźwięków wiadomo, że oto trzymamy w ręku materiał, w którym do końca prym będą wiodły gitarowe riffy. Od ich liczby najnowszy album grupy Mech aż się ugina. I dobrze. Mało bowiem w ostatnim czasie pojawiło się na polskim rynku płyt, które przywracałyby wiarę w ten rodzaj metalowego rocka.
Co zaskakuje słuchacza na "Zwo"? Przede wszystkim brzmienie. Aż kusi, aby po przesłuchaniu płyty pobiec czym prędzej na ich koncert, by zweryfikować wersje studyjne z tymi, które rozbrzmiewają na żywo. To już drugi album grupy Mech nagrany po jej reaktywacji w 2004 roku. Zespół trzyma się nieźle. Kontynuuje kierunek zapoczątkowany na poprzedniej płycie. Na albumie "Mech" znalazło się wówczas kilka starych kompozycji w nowych odświeżonych aranżacjach. Na "Zwo" grupa sięgnęła jedynie po stary "Popłoch". Reszta to premierowe numery.
Króluje "Twój morderca". Bezdyskusyjnie numer jeden tego wydawnictwa. Naszpikowany gitarowymi zagrywkami, z refrenem uderzającym dokładnie w to miejsce pod czaszką, które odpowiada za wyłapywanie przebojów. Mech pokazuje, że potrafi dołożyć do pieca. "Popłoch", "Mało mało", czy "Baise Toi", w którym usłyszymy... język suahili. Jest na płycie i bardziej liryczne oblicze zespołu, które słychać w akustycznym "Wciąż od nowa". Osobiście wolę jednak te kompozycji, które zamiast wzruszeń oferują elektryczny zgiełk.
Co zaskakuje słuchacza na "Zwo"? Przede wszystkim brzmienie. Aż kusi, aby po przesłuchaniu płyty pobiec czym prędzej na ich koncert, by zweryfikować wersje studyjne z tymi, które rozbrzmiewają na żywo. To już drugi album grupy Mech nagrany po jej reaktywacji w 2004 roku. Zespół trzyma się nieźle. Kontynuuje kierunek zapoczątkowany na poprzedniej płycie. Na albumie "Mech" znalazło się wówczas kilka starych kompozycji w nowych odświeżonych aranżacjach. Na "Zwo" grupa sięgnęła jedynie po stary "Popłoch". Reszta to premierowe numery.
Króluje "Twój morderca". Bezdyskusyjnie numer jeden tego wydawnictwa. Naszpikowany gitarowymi zagrywkami, z refrenem uderzającym dokładnie w to miejsce pod czaszką, które odpowiada za wyłapywanie przebojów. Mech pokazuje, że potrafi dołożyć do pieca. "Popłoch", "Mało mało", czy "Baise Toi", w którym usłyszymy... język suahili. Jest na płycie i bardziej liryczne oblicze zespołu, które słychać w akustycznym "Wciąż od nowa". Osobiście wolę jednak te kompozycji, które zamiast wzruszeń oferują elektryczny zgiełk.
Maciej Januszko nie lubi tego porównania, ale słuchając tej płyty można odnieść wrażenie, że tak właśnie brzmiałby album Ozzy'ego Osbourne'a, gdyby tylko wokalista Black Sabbath nauczył się śpiewać po polsku. Podobna barwa, maniera śpiewania... No i te gitary. Nie jest to jednak zarzut, że oto Mech kopiuje dokonania króla heavy metalu. Bywa bowiem wręcz odwrotnie. Wystarczy porównać riff z "Piłem z diabłem bruderszaft" z 1981 roku z "Gets Me Through" Ozzy Osbourne'a z 1999 roku. Brzmi znajomo?
Gdyby Mech zadebiutował w latach 80. w Stanach Zjednoczonych lub w Wielkiej Brytanii, dziś byłby gwiazdą światowego formatu. Niestety przyszło mu się dusić w rodzimym show biznesie. "Zwo" tego nie zmieni. Sami muzycy nie napinają się zresztą muzycznie. Mają dystans do tego co robią i kiedy trzeba mrugają do słuchacza okiem. Zwłaszcza w niemal dansingowym "Kocie, kocham cię". Końcowy efekt? "Zwo" śmiało można postawić na półce obok najlepszych albumów polskiego heavy metalu.
Gdyby Mech zadebiutował w latach 80. w Stanach Zjednoczonych lub w Wielkiej Brytanii, dziś byłby gwiazdą światowego formatu. Niestety przyszło mu się dusić w rodzimym show biznesie. "Zwo" tego nie zmieni. Sami muzycy nie napinają się zresztą muzycznie. Mają dystans do tego co robią i kiedy trzeba mrugają do słuchacza okiem. Zwłaszcza w niemal dansingowym "Kocie, kocham cię". Końcowy efekt? "Zwo" śmiało można postawić na półce obok najlepszych albumów polskiego heavy metalu.
Mech, Zwo, Metal Mind 2012.
Ocena 4/5.
Ocena 4/5.