- Jesteśmy małym krajem, a sztuka jest pieśnią narodu. To nasz psi obowiązek, aby tą pieśń zaczęto śpiewać wszędzie - mówi Tomasz Stańko, pierwsza trąbka polskiego jazzu. Opowiada o roli jaką mamy do wykonania jako Polacy oraz o poezji Wisławy Szymborskiej.
- Słuchając Pana najnowszej płyty dedykowanej polskiej Noblistce od razu pomyślałem, że ma Pan doskonałą rękę do dobierania sobie muzyków.
- Prawda, że mi się udało? Taki "casting" w muzyce jest niezwykle istotny. Zupełnie inaczej brzmiały przecież kwintety Milesa Daviesa z Johnem Coltrane'em, a inaczej z Wayne'em Shorterem. I dlatego muzyków dobieram sobie zawsze bardzo starannie. W Nowym Jorku możliwości miałem sporo. Chodziłem na koncerty, słuchałem opinii... Udało się.
Tomasz Stańko (Fot. T.Bielicki) |
- Wbrew pozorom "Wisława" nie jest łatwą płytą. Wymaga sporego osłuchania. I dopiero po którymś razie zaczyna się dostrzegać się jej wszystkie niuanse.
- Jestem zwolennikiem popkultury, ale co zrobić, że komponuję depresyjną, ciężką muzykę. Im mniej jest w niej dźwięków, tym komponuje ją dłużej. Przez szacunek do popkultury staram się, aby utwory były również interesujące, miały wiele kanałów odbioru. Dzięki temu powstaje coś trwałego, z czego jestem zadowolony. Po nagraniu nie słucham już swoich płyt. A jeśli już mi się zdarzy, to musi być jakiś powód.
- Podsuwał Pan swoim muzykom utwory Wisławy Szymborskiej przed jej nagraniem?
- Nie. Realizowałem kiedyś z Krzysztofem Komedą projekt "Jazz i poezja", nie widząc nawet jakie wykorzystano w nim wiersze. To w ogóle nie było mi potrzebne. W tym przypadku jest podobnie. "Wisława" to przede wszystkim muzyka, w której wszystko zależy od lidera. Nawet sama pani Szymborska podczas swojego wieczoru autorskiego, na którym grałem między czytanymi przez nią utworami powiedziała: "Nie wiem jak państwo, ale ja tu przyszłam posłuchać koncertu pan Stańki".
- Szymborska z tego co czytałem, jeśli już, to lubiła tradycyjny jazz. Ellę Fitzegarld, swingowe rzeczy...
- Moim zdaniem jest sympatia do jazzu wynikała z tego, że jako nowoczesna kobieta była otwarta na wszystko. A Ella Fitzgerland była kiedyś w Krakowie takim standardowym symbolem jazzu. Noblistka nie musiała być nawet zbytnio związana z tą muzyką, aby z nią sympatyzować. Myślę, że gdyby wiedziała o powstaniu mojej płyty wcześniej, byłaby bardzo zadowolona.
- Granie z poezją to dość trudna sprawa. Zresztą ja nie ufam takim mariażom. Bardziej intrygujące jest dla mnie to, co można zagrać pomiędzy wierszami. Kilka razy miałem już okazję sprawdzi to grając na wieczorkach poetyckich. Poeci mają zupełnie inne brzmienie głosu niż aktorzy. Inaczej czytają, mają inny stosunek do wypowiadanych słów. I nawet gdy się pomylą, to tworzy to dodatkową wartości ich wierszy.
- Podczas jednego z takich spotkań poznał Pan Szymborską?
- Tak. Za pośrednictwem Jerzego Illiga, który jest wydawcą jej poezji. Poprosił mnie, żebym zagrał w Warszawie na jej wieczorze autorskim. Pani Wisława była z tego bardzo zadowolona. Illig wpadł na pomysł, aby wypuścić nawet nagranie z tego spotkania w specjalnym wydaniu jej wierszy.
- Widział Pan już wtedy, że nagra cały album dedykowany jej twórczości?
- Wtedy jeszcze nie. Po występie z panią Szymborską miałem już jednak parę ciekawych rzeczy. Poprosiłem nawet córkę, aby wysłał mi pliki z tego spotkania jako punkt wyjścia do tworzenia kompozycji. Miałem też kilka starszych utworów jak "Dernier Cri", "April Story" i "Oni", które chciałem koniecznie wykorzystać. Nagle w trakcie pisania dotarła do mnie wiadomości o jej śmierci. To był impuls, który pchnął pracę do przodu. W naturalny sposób postanowiłem poświęcić jej całą płytę. Nagle zacząłem czytać jej wiersze, szukać inspiracji...
- Idąc tym tropem można nagrać kolejny płyty. Inspirowane Czesławem Miłoszem, Zbigniewem Herbertem...
- Można, ale to musi mieć głębszy sens. Nie można sobie tego tak wykoncypować. Jesteśmy małym krajem, a sztuka jest pieśnią narodu. To nasz psi obowiązek, aby tą pieśń zaczęto śpiewać wszędzie.
- Dość mocne słowa.
- Przecież przed II wojną światowa - poza Fryderykiem Chopinem - nie mieliśmy żadnej sztuki, która była światowa. Adam Mickiewicz był tylko nam znanym poetą. Dopiero później zaczęło się to zmieniać. Krzysztof Penderecki, Witold Lutosławski, Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Zbigniew Herbert, Roman Polański, Andrzej Wajda, Jerzy Kawalerowicz, a także Gombrowicz. To jest siła. O Gombrowiczu sporo ostatnio myślę. Chciałbym poświęcić mój kolejny album, podobnie jak kiedyś zrobiłem dedykując "Litania" Krzysztofowi Komedzie. Bo sam Komeda też nie jest tak znany, jak nam się wydaje.
- Lubi Pan manifestować swoją polskość.
- Czuję się Polakiem, ale mój patriotyzm polega na tym, że jestem po prostu Stańką. A formą tego patriotyzmu jest taka właśnie działalność promocyjna. Nie jesteśmy niestety tak silnym narodem jak Francja, Anglia, czy Niemcy, aby promieniować kulturą. Dziś świat pędzi bardzo szybko. Nie wszystkie nazwiska zostaną w historii. Trzeba więc cały czas coś robić. Dla dobra poezji i muzyki, nie dla poklasku. To musi być naturalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz