niedziela, 14 lipca 2013

Rykarda Parasol, czyli głos, mrok, chłód i folk

Gdy renesans amerykańskiego folku powoli odchodzi do lamusa, w Polsce dopiero zaczyna być odkrywany. W tej mroczniejszej odsłonie

Historia lubi się powtarzać. Podobnie jak na początku lat 90., również dziś obserwujemy kobiecy boom w polskiej muzyce. W ciągu ostatnich lat pojawiło się bowiem kilkanaście gorących nazwisk wokalistek, które solo lub w zespole zdobyły nie tylko sympatię słuchaczy, ale również i krytyków. A to zdarza się dość rzadko. Julia Marcell, Mela Koteluk, Misia Furtak, Justyna Chowaniak, Ola Bilińska, Izabela Komoszyńka i Kari Amirian. Do tego kobiecego worka należałoby dorzucić jeszcze Monikę Brodkę i Marię Peszek. 

Rykarda Parasol
Na fali tej popularności wypłynęła ostatnio także Rykarda Parasol. Dziewczyna z San Francisco, śpiewająca niskim głosem i głównie o ciemnej stronie życia. Choć w tym roku na polskim rynku pojawiła się dopiero jej pierwsza płyta „Against The Sun”, to trudno mówić w jej przypadku o debiucie. Wcześniej wydała już dwa albumy w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie zachowane w stylistyce rockowego folku spod znaku noir. Bo Parasol lubi mrok. Wsłuchując się w jej piosenki trudno jednak nie uniknąć porównań do PJ Harvey. 
Co ją wyróżnia? Barwa i siła głosu - wokalistka ma bowiem za sobą studia operowe. Parasol nie lubi się jednak zbytnio popisywać się umiejętnościami, co udowodniła na toruńskim koncercie w Dworze Artusa. Siła jej twórczości tkwi w oszczędnym żonglowaniu artystycznymi środkami. Mając kapodaster i znając podstawowe akordy typu e-moll, D-dur i G-dur można nawet bez problemu zagrać na gitarze większość jej kompozycji. Jednak ta niezwykła prostota w połączeniu z głosem i chłodnym wizerunkiem na scenie – nie było żadnego pitu-pitu w stylu „cieszę się, że jesteście” itp – daje unikalny efekt. 


Dobry to był koncert. A nawet bardzo. Na dziedzińcu Ratusza Staromiejskiego Parasol zaczęła od ”Withdrawal, Feathers and All”, najbardziej pogodnej kompozycji z najnowszej płyty. Później poza „The Cloak of Comedy” czy „Thee Art of Libertee” posypały się również utwory z jej poprzednich albumów. Wykonane ze sceniczną elegancją, gracją i nieco w amerykańskim stylu. Jedno jest pewne. W Polsce nie ma drugiej takiej wokalistki, ani zespołu, który tak zgrabnie poruszałby się w takiej mrocznej folkowej stylistyce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...