Ergo "Dawka dzienna" |
Nie jestem fanem muzyki chłopaków z Ergo. Nie chodzę na każdy ich koncert. Nie nucę ich piosenek przy goleniu i nie szukam namiętnie choćby skrawka informacji o tym zespole w prasie. Przyznam jednak, że panowie zaciekawili mnie ogromnie, kiedy na koncercie w hołdzie Republice wykonali swoją interpretację ”Śmierci na pięć”. I chyba sami również zdali sobie sprawę z tego, że wyszło dobrze, skoro studyjna wersja tego bodaj ostatniego przeboju Grzegorza Ciechowskiego znalazła się na ich debiutanckim albumie „Dawka dzienna”. A co z resztą?
Skrzywienie zawodowe każe mi od razu przy pierwszym słuchaniu płyty zagłębić się w teksty. I tu niestety – jak zwykł mawiać mój kolega ze studiów - szału nie ma. To, co uda się jeszcze przemycić gdzieś w wersach poszczególnych piosenek, w tekście czytanym (poupychanym nie wiadomo po co między utworami!) już się nie godzi. W tej materii otrzymaliśmy na albumie przeważającą serię truizmów przystrojonych w pseudopoetycki anturaż. Zespołowi marzył się chyba koncept album, ale to jeszcze nie ta pora.
Muzycznie Ergo rysuje swoją przestrzeń mocną kreską. Wszystko oscyluje zawieszone gdzieś między piosenką aktorską a rockiem. Trudno to wszystko zamknąć tylko w jednej szufladce i opatrzyć jednym spójnym hasłem. A to komplement. Nie jest to muzyka łatwa, która sprawdzi się na dużym plenerowym koncercie. Lepiej słuchać tych dźwięków w zaciszu (kiedyś mógłbym napisać – zadymionego) klubu. Szkoda tylko, że potencjał gitarzysty Łukasza Fijałkowskiego, który błyszczy swoją grą na koncertach schowano tu pod muzyczną kołdrę.
Komu należy zaaplikować „Dawkę dzienną”, którą już od kilku dni można nabyć w muzycznych aptekach z płytami? Każdemu kto szuka w muzyce nie tylko wpadających w ucho melodii i pozostaje łasy na odkrywanie nieco innych klimatów niż to, co serwowane jest nam w komercyjnych rozgłośniach. Wśród utworów na potencjalny przebój wybija się tytułowa „Dawka dzienna”, ale warto również zwrócić uwagę na refleksyjny „Enfant terrible” czy „Żenadę”. Te ostatnie utwory oraz "Tango profanum" charakteryzują rodzący się styl grupy
Skrzywienie zawodowe każe mi od razu przy pierwszym słuchaniu płyty zagłębić się w teksty. I tu niestety – jak zwykł mawiać mój kolega ze studiów - szału nie ma. To, co uda się jeszcze przemycić gdzieś w wersach poszczególnych piosenek, w tekście czytanym (poupychanym nie wiadomo po co między utworami!) już się nie godzi. W tej materii otrzymaliśmy na albumie przeważającą serię truizmów przystrojonych w pseudopoetycki anturaż. Zespołowi marzył się chyba koncept album, ale to jeszcze nie ta pora.
Muzycznie Ergo rysuje swoją przestrzeń mocną kreską. Wszystko oscyluje zawieszone gdzieś między piosenką aktorską a rockiem. Trudno to wszystko zamknąć tylko w jednej szufladce i opatrzyć jednym spójnym hasłem. A to komplement. Nie jest to muzyka łatwa, która sprawdzi się na dużym plenerowym koncercie. Lepiej słuchać tych dźwięków w zaciszu (kiedyś mógłbym napisać – zadymionego) klubu. Szkoda tylko, że potencjał gitarzysty Łukasza Fijałkowskiego, który błyszczy swoją grą na koncertach schowano tu pod muzyczną kołdrę.
Komu należy zaaplikować „Dawkę dzienną”, którą już od kilku dni można nabyć w muzycznych aptekach z płytami? Każdemu kto szuka w muzyce nie tylko wpadających w ucho melodii i pozostaje łasy na odkrywanie nieco innych klimatów niż to, co serwowane jest nam w komercyjnych rozgłośniach. Wśród utworów na potencjalny przebój wybija się tytułowa „Dawka dzienna”, ale warto również zwrócić uwagę na refleksyjny „Enfant terrible” czy „Żenadę”. Te ostatnie utwory oraz "Tango profanum" charakteryzują rodzący się styl grupy
Ergo, Dawka dzienna, HRPP 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz