niedziela, 24 lutego 2013

"Jazz Od Nowa Festival" 2013


Wyjątkowość toruńskiego festiwalu od początku polega na tym, że wykonawców hołdujących tradycyjnie pojmowanej muzyce jazzowej zestawia się na scenie z tymi, którzy starają się od tej klasyki oderwać. Czy to miksując tradycyjny jazz z innymi gatunkami, szpikując go folkowymi elementami, wprowadzając do niego nieco teatralne akcenty czy badając przeogromne przestrzenie free jazzu. I z tym wszystkim podczas tegorocznej edycji „Jazz Od Nowa Festiwal” mieliśmy do czynienia. Z różnym skutkiem. 

(Fot. T. Bielicki)


Cztery dni i wiele międzynarodowych składów. Choć nie zaliczam się do jazzowych purystów to jednak trzeba przyznać, że jeden z ciekawszych muzycznie występów tegorocznej edycji festiwalu zafundował publiczności klasyczny kwintet Zbigniewa Namysłowskiego. Niby nic nowego, ale jednak każda saksofonowa solówka lidera przyciągała uwagę. W jazzie najgorsza bywa przewidywalność, a w tym przypadku frazy Namysłowskiego wymykały się schematom przynosząc wiele niespodzianek. A o to przecież w jazzie chodzi. Aranżacyjnie i melodycznie też bez zarzutu. 
Poprzedzający kwintet autora klasycznego „Winobrania” grupa A-Kineton zaprezentował muzykę zupełnie z innej półki. A raczej z szuflady z hasłem „improwizowana muzyka kontemplacyjna”. Słuchało się tego przyjemnie, choć na żywo materiał z wydanej przed rokiem płyty momentami zbytnio był rozmemłany. Zabrakło też trochę ognia, który grający na zakończeniu festiwalu freejazzowe trio Ballister (brawa dla saksofonisty Dave’a Rempisa) miało aż za wiele. I to tak dużo, że część publiczności, która przybyła tego wieczoru głównie na występ Michała Urbaniaka, spędziła czas oczekując na jego koncert na korytarzu.  
Sam Michał Urbaniak wielkim jazzmanem jest. Grywał z największymi, a to co już miał w swoim życiu muzycznego udowodnić, udowodnił. Teraz gra to, co lubi i z kim lubi. Rewolucji w jego grze już nie ma. Jest za to radość z grania, co można było usłyszeć podczas półtoragodzinnego koncertu zakończonego bisem, w którym sięgnął do spuścizny innego wielkiego polskiego jazzmana - Krzysztofa Komedy. Całość koncertowego materiału pozostawała z daleka od hołubionego przez niego fusion, płynąć bardziej w stronę Daviesowskiej estetyki. No i te organy Wojciecha Karolaka i trąbka Jerzego Małka... 

PGR - Latin Fire! (Fot. T. Bielicki)
A reszta? Ciekawym muzycznym mariażem okazał się PGR – Latin Fire! Projekt puzonisty Grzegorza Rogali z latynoskimi muzykami. Choć - tak jak w przypadku formacji A-Kineton – zabrakło w nim tytułowego ognia. A może nawet bardziej przyjaznego klapnięcia w plecy, które pozwoliłoby muzykom nabrać więcej rozpędu, aby zaszaleć na scenie. Nie zawiódł Eryk Kulm International Quartet. Nie bez powodu Piotr Wojtasik, który w nim zagrał został w tym roku wybrany w rankingu „Jazz Forum” najlepszym trębaczem w Polsce. Wyprzedził w nim nawet Tomasza Stańko. 
To tak w wielkim skrócie... Piątkową odsłonę festiwalu opuściłem z przyczyny zawodowych. Podobno formacja Ananke, wzbogacona o śpiew jemeńskiej wokalistki, rzeźby i elementy performance, emanowała pozytywną energią spod znaku world music. Trochę żałuję, że nie widziałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...