- Uważam, że pieniądze powodują, że człowiek jest przystojniejszy, wyższy i zdrowszy. Oczywiście pod warunkiem, że nie musi przy tej okazji popełniać żadnych kompromisów - mówi Wojciech Waglewski, lider Voo Voo.
Sporo duetów w Pana karierze. Przy okazji projektu „Męskie granie” pojawił się pomysł na kolejny. Aby nagrać płytę z Leszkiem Możdżerem.
To hasłowa obietnica. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy. Póki co Leszek ma przed sobą jeszcze tyle projektów czekających na wydanie, że nie sądzę, abyśmy razem weszli do studia. Z wielu powodów. Bardzo dobrze gra się nam razem na scenie, ale takie koncertowe wibracje nie zawsze da się uchwycić w studiu. Poza tym na ostatnich trzech płytach Voo Voo oddaliłem się już od eleganckich jazzowych sytuacji określając się bardziej jako muzyk rockowy. A Leszek cierpi gdy gra się za głośno. Teraz skupiam się na Voo Voo. W planach mam także kolejną płytę z moimi synami. Prawdopodobnie nagramy ją już w przyszłym roku.
W Toruniu gościliście przy okazji promocji „Nowej płyty”. Gdzie ten album umiejscowić na tle kilkudziesięciu poprzednich płyt Voo Voo?
Mój syn, Emade, posłuchał tego materiału i stwierdził, że to taki album Voo Voo, na który wszyscy czekali. Takie Voo Voo, które on najwcześniej pamięta, którego się uczył. To efekt tego, że po raz kolejny współpracowaliśmy z realizatorem Wojtkiem Przybylskim. Szykowałem sobie płytę, którą moglibyśmy zagrać w nowym składzie z zupełnie inną energią, sądząc, że będzie to kolejna podróż w sensie pisania kolejnego pamiętnika. I nagle okazało się, że powstała płyta niezwykle ważna dla nas. Wyjątkowo łaskawie przyjęta przez recenzentów.
I w pewien sposób zdeterminowana przez śmierć perkusisty Piotra Żyżelewicza...
Bardzo to przeżyliśmy. Napisałem na ten album specjalny utwór, abyśmy zawsze mieli go obok siebie na scenie. Zawarłem w nim różne przypowieści Piotrka. A jego śmierć spowodowała, że oto w składzie pojawił się Michał Bryndal. Z tym swoim bryndalowskim graniem.
Jak na niego trafiliście?
Usłyszał go Karim Martusewicz. Michał to młody czupurny koleś o dobrej jazzowej proweniencji. Do tego wszechstronnie uzdolniony, bo posiadający również umiejętności plastyczne. Po śmierci „Stopy” mieliśmy dwa wyjścia. Albo znaleźć muzyka, który będzie grał podobnie, albo postawić na kogoś, kto to przełamie. Michał przyszedł i powiedział, że zagra po swojemu, albo wcale. I okazało się, że jest super. Ten zespól zawsze opierał się na umiejętnościach muzyków. Bryndal zmienił sporo. To niby Voo Voo, ale jest inaczej.
Wcześniej współpracował Pan z jego bratem Jackiem przy albumie Atrakcyjnego Kazimierza „Dzianina”.
To było bardzo miłe zajście towarzyskie. Byłem producentem, co w Polsce polega na wymyśleniu czegoś nowego do czegoś co już jest. Nad pierwszą płytą Atrakcyjnego Kazimierza czuwał Grzegorz Ciechowski i zrobił świetną robotę. Później ktoś wpadł na pomysł, abym to ja dalej się za to zabrał. Ale już nic fajniejszego niż wymyślił wcześniej Grzegorz nie można było zrobić. Przyznam się, że nie miałem dobrego pomysłu na tę płytę. Wszystkie komputerowe rzeczy, które wtedy zrobiliśmy, okazały się zdradą i zemściły się po latach. W życiu nie użyję już próbek dźwięków, tylko będę korzystał z brzmienia żywych instrumentów. Dziś wszystko bym tam zmienił.
Za trzy lat Voo Voo stuknie 30 lat. Z tej okazji czeka nas coś specjalnego?
Tego nie wiem. Jednak, aby stworzyć jakieś ekstra wydarzenie potrzeba sponsora. Sam aby nagrać płytę z orkiestrą musiałem zrobić reklamę itd. Jeśli ktoś wyłoży na to środki, to czemu nie? Nie brzydzę się pieniędzmi. Uważam, że pieniądze powodują, że człowiek jest przystojniejszy, wyższy i zdrowszy. Oczywiście pod warunkiem, że nie musi przy tej okazji popełniać żadnych kompromisów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz