Strony

niedziela, 18 listopada 2012

Toruń Blues Meeting 2012


O tym, że impreza w ostatnich latach straciło już nieco swój legendarny koloryt pisałem przed rokiem. Kiedyś „Blues Meeting” ściągał do Torunia rzesze fanów blues z całej Polski, dziś - choć nadal pozostaje jedną ze sztandarowych imprez muzycznych i bodaj najstarszym odbywającym się w Toruniu festiwalem – jego siła rażenia już nieco osłabła. Trzeba jednak zaznaczyć, że wcale nie oznacza to, że artyści, którzy pojawili się w tym roku podczas dwóch dni na scenie klubu „Od Nowa” należą do drugiej ligi. Nic z tych rzeczy.

Dżem. Fot. T. Bielicki
Pierwszy dzień tak naprawdę zdominowały występy dwóch wykonawców. W finale zagrał zespół Cree, którego liderem pozostaje Sebastian Riedel. Jeśli przy tej okazji wspomnimy, że grupa Dżem zamykała w sobotę XXIII edycję „Blues Meetingu”, to można stwierdzić, że nad tegoroczną impreza czuwał duch jego ojca – legendarnego Ryszarda Riedla. To jednak nie Cree zaprezentował coś czego jeszcze na scenie toruńskiego klubu nie było, ale  gitarzysta, który przyjechał w piątkę do Torunia prosto z Chicago – Stan Skibby. 
To może smutno zabrzmi, ale jego imię i nazwisko nie jest tak bardzo ważne jak imię i nazwisko artysty, którego kompozycje wykonuje na scenie. Otóż Stan Skibby jest – właściwie należy to chyba nazwać  – kopistą Jimi Hendriksa. Amerykanin nie tylko odgrywa niemal nuta w nutę kompozycję legendarnego wirtuoza gitary elektrycznej, ale również wygląd i zachowuje się jak słynny Jimi. Choć na „Blues Meetingu” wystąpił wspólnie z kilkuosobową grupą Leszka Ciechońskiego, to jednak najbardziej udanie zaprezentował się, gdy zagrał kilkanaście utworów w klasycznym trio. 
„Foxy Lady” z częścią sola zagranego zębami, „Hey Joe”, „Purple Haze”, czy „Spanish Castle Magic”, w którym Skibby w zniewalający sposób operował sprzężeniem zwrotnym. Na deser „Star Spangled Banner”. Dźwięk za dźwiękiem tak samo jak zrobił to Jimi Hendrix nad ranem w sierpniu 1969 roku na polach Woodstock. Oj, nie wystarczy tylko sporo lat ćwiczyć, aby taki efekt osiągnąć. Pytanie tylko komu należały się podczas piątkowego wieczoru brawa? Legendarnemu mistrzowi gitary czy jego naśladowcy?
W sobotę furorę zrobił ośmioosobowy Latvian Blues Band, który przy wsparciu sekcji dętej nabrał na scenie takiego muzycznego rozpędu, że mógłby obdzielić energią wszystkie poprzedzające go zespoły. I jeszcze by starczyło kilka innych. W wielkim finale usłyszeliśmy – wiadomo – Dżem, który już tradycyjnie kończy każdą edycje toruńskiego festiwalu. Zaczęli od „Koniecznie”, a później posypały się „Mała Aleja Róż”, „Nieudany skok”, „Jesiony”, „Partyzant”, „Cała w trawie” i wiele innych. Dżem wydał ostatnio płytę „Symfonicznie”, ale od lat wiadomo, że siłą tego zespołu jest granie w klasycznym składzie, co potwierdzili po raz kolejny w „Od Nowie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz