To znak czasów, w
których żyjemy. Kiedyś na koncertach ludzie zapatrzenie w
ulubionych wykonawców wyrażali swój entuzjazm pokrzykując i bijąc
brawo. Dziś przy okazji utworów, które budzą największe emocje,
coraz częściej wyciągają z kieszenie smartfony i skupiają się
na nagraniu. Tak było gdy tylko gwiazda tegorocznej edycji festiwalu
– czarnoskóry Sugar Blue - zapowiedział wykonanie nieśmiertelnego
„Hoochie Coochie Man” Muddy’ego Watersa. Na bazie tego
standardu muzycy improwizowali później przez kilkanaście minut.
Why Ducky? (Fot. Sławomir Kowalski / www.sk-foto.pl) |
Wykonawcy poprzedzający
występ nowojorskiego harmonijkarza niewiele dali publiczności
pretekstów do emocji. Acoustic, Why Ducky? (nie dość, że kiepskie
teksty, to jeszcze kiepsko zaśpiewane), Los Agentos… Wszyscy
wypadli blado przy czarnoskórym bluesmanie, który już od
pierwszego utworu pokazał, kto tego dnia rządzi na scenie. Ogień,
energia, zgranie. W tym występie było wszystko, o czym marzy wiele
bluesowych kapel. Mimo tego Sugar Blue wypełnił salę klubu „Od
Nowa” zaledwie w połowie. Dlaczego?
Łatwo zauważyć, że na Blues Meeting część festiwalowej publiczności przychodzi
jedynie dla Dżemu, którego koncert wieńczy od kilkunastu lat każdą
edycję imprezy – wtedy są tłumy. O tym, że cała impreza wymaga
odświeżenia swojej konserwatywnej formuły pisałem już
kilkakrotnie. Blues Meeting powoli zabija
jego coroczna przewidywalność. Brakuje nowych elementów
zapewniających rozwój. Warsztaty, konkurs młodych kapel, w którym
nagrodą mógłby być np. występ wśród gwiazd…
Kolejną furtką jest
wyjście Blues Meetingu na Toruń. Skoro imprezę
współfinansują władze miasta, to czemu z tych funduszy nie zrobić
jednego koncertu poza Bielanami. Nowe możliwością otwiera przecież
sala koncertowa na Jordankach, gdzie co roku mogłaby odbywać się
kulminacja imprezy, na czym mógłby zyskać promocyjnie sam Toruń.
Koncert Joego Bonamassy lub Erica Claptona w nowym toruńskim
obiekcie? A czemu nie? Przy takich nazwiskach portfele
sponsorów otwierają się o wiele chętniej.
25. edycję festiwalu
zakończył koncert Dżemu, który z klasycznie pojmowanym bluesem
nie ma wiele wspólnego. Bliżej mu do amerykańskiego southern
rocka. Mimo, że niemal wciąż grają to samo, ludzie –
niezależnie od wieku - ich kochają. I to widać. Pamiętam Blues
Meeting sprzed kilku lat, gdy Dżemu zabrakło. Był niemal płacz.
I fanów, i organizatorów. Przy okazji jubileuszu Toruń Blues
Meetingu warto wspomnieć, że - nie licząc Festiwalu Kapel
Podwórkowych – jest to najdłużej nieprzerwanie odbywający się
festiwal w Toruniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz