- Wyjechał z Polski do Francji jak miałem 4 lata. Zmarł, gdy miałem lat 10. Mieliśmy dość iluzoryczny kontakt listowny. Tylko raz z moją mamą pojechaliśmy do niego z wizytą.(...) Kochał mnie na swój sposób i traktował jako dodatek do stylu życia, który prowadził - KAZIK STASZEWSKI, lider Kultu i Kazika na Żywo, przy okazji premiery książki "Tato mimo woli" opowiada o życiu swojego ojca, Stanisława Staszewskiego, twórcy takich przebojów jak „Baranek” i „Celina”.
Co opowiadał Pan synom o ich dziadku?
Niewiele. Zwłaszcza, że do tej pory mało miałem do opowiadania. Moi synowie indywidualnymi kanałami docierali do tego, kim był mój tata i co się z nim działo. Nie był to temat do głównych rozmów. Tatę znałem mało. Wyjechał z Polski do Francji jak miałem 4 lata. Zmarł, gdy miałem lat 10. Mieliśmy dość iluzoryczny kontakt listowny. Tylko raz z moją mamą pojechaliśmy do niego z wizytą. Wiele lat później będąc ponownie w Paryżu z rodziną odszukałem jego stare mieszkanie. Moi synowi byli wtedy jeszcze dość młodzi. Pamiętam, że stanęliśmy pod jego domem. Powiedziałem „Patrzcie, tutaj mieszkał wasz dziadek” spodziewając się wybuchu metafizycznych emocji.
Zero. Od chłopaków usłyszałem „To weź sobie tutaj postój, a my idziemy za róg, bo tam jest fajny sklep z komiksami”. Kazimierz, mój starszy syn, który jest wydawcą biografii „Tata mimo woli” w większym stopniu jest chętny do poznawani historii swojego dziadka. Chłodnym okiem wykazuje zresztą pewne podobieństwa między mną a moim ojcem, które z wiekiem są coraz bardziej widoczne.
Czyli jakie?
Lęk przed rzeczami, które mogą się wydarzyć. Ja zawsze bardzo dużo martwię się o swoich bliskich. Podobno jestem też niepoukładany w sferze - nazwijmy to - higieny osobistej. Już ponad 20 lat temu powstał film dokumentalny o moim tacie. To świetny materiał, ale pokazujący wyłącznie jego artystyczną stronę. Pominięto w im całkowicie rolę ojca, która była dość niekonwencjonalna, a także architekta, publicysty oraz - jak się później okazało - Tajnego Współpracownika Urzędu Bezpieczeństwa.
O tej współpracy jeszcze sobie porozmawiamy. Skupmy się na razie na tym, dlaczego Pana ojciec musiał wyjechać z kraju w 1967 roku?
Powód był prosty. Nie miał żadnych środków do życia. Najpierw został zwolniony ze stanowiska naczelnego architekta Płocka, a potem wyrzucony z PZPR. Albo odwrotnie.
Wyrzucony za...?
Niemoralne prowadzenie się. To nie było nic politycznego. W oczach decydentów partyjnych nie był po prostu godzien nosić legitymacji partyjnej. Z takim wilczym biletem - mimo, że w realnym socjalizmie nie było bezrobocia - pozostał bez pracy. Imał się różnych zajęć na czarno, aż w końcu zdecydował się wyjechać za chlebem. Z dzieciństwa pamiętam taką wersję, że jedzie jedynie na dwa tygodnie. Ale tak naprawdę od razu pojechał z nadzieją na lepsze życie, którego zresztą chyba nie znalazł.
Dlaczego?
Był dość niepoukładaną osobą. Pieniądze się go nie trzymały. Już sam pomysł, aby wyjechać do Paryża był kuriozalną decyzją, ponieważ biegle mówił jedynie po niemiecku i angielsku. Składam to na karb tego, że wówczas we Francji był duży boom na polskich architektów. Nie wiadomo czego się spodziewał. Stanowiska, które odpowiadałoby jego wykształceniu w Paryżu nigdy nie osiągnął. Pracował na konto innych jako kreślarz.
Powiedział Pan kiedyś takie zdanie „Mój tata nie był gotowy na ojcostwo”.
Na pewno był mu niechętny. Po tym co przeżył w obozie koncentracyjnym podczas wojny daleki jednak jestem od wystawiania mu świadectwa moralności czy oceniania go. Nie chciał po prostu powoływać kolejnej istoty na ten okrutny świat. Niemniej uważam, że pokochał mnie, kiedy się urodziłem. Był jednak kompletnie niezorganizowany jeśli chodzi o przyjęcie roli ojca. Kochał mnie na swój sposób i traktował jako dodatek do stylu życia, który prowadził. Nigdy nie wychowywałem się w pełnej rodzinie. Najpierw jak miałem 3 lata, moja mama pojechała w celach zarobkowych do Kanady na prawie rok. Ten okres pamiętam jak przez mgłę. Jakaś wywrotka czy jeep w prezencie... Pamiętam, że opiekowała się mną babcia. Taty za często nie było. Potem mieszkałem z mamą i babcią, gdy przeniósł się do Francji.
Jak wyglądała ta Pana jedyna wizyta u ojca w Paryżu?
Wspominam to jako rajski okres. Jak chciałem iść na basen, albo do kina, to szliśmy. Wycieczki na wieżę Eiffla, pod Łuk Triumfalny... Proszę bardzo. Dopiero później dowiedziałem się jak wiele to spełnianie moich życzeń go kosztowało. Jak wielki był to dla niego wysiłek finansowy.
W książce nie uniknął Pan wspomnianego wątku dotyczącego współpracy ojca z Urzędem Bezpieczeństwa. Czego się Pan spodziewał zaglądając do teczek IPN?
Tego, że nic tam nie będzie. Początkowo nawet nie miałem zamiaru szperać w archiwach IPN.
To prawda, że wcześniej zadzwonił do Pana jeden z historyków i groził, że ujawni cała prawdę na temat tej współpracy?
To było już w trakcie pracy nad książką. Dostałem maila napisanego w dość nieprzyjemnym tonie z pytaniem czy znam dokumenty z IPN na temat taty. Po krótkiej wymianie wiadomości, gdy nadawca odrzucił propozycje spotkania i napisał, że opublikuje dokumenty na swoim blogu, postanowił sam do nich zajrzeć. Następnego dnia udałem się do IPN-u. Najpierw otrzymałem odpowiedź, że nic nie mają. Następnego dnia już wiedziałem, że coś jest. Że mój tata był zarejestrowany jako Tajny Współpracownik o pseudonimie „Nowy”.
I...?
Trochę się wystraszyłem, ale mój syn, który jest wydawcą książki, stwierdził, że przecież to są rzeczy, które rozgrywały się jakieś 60 lat temu, a człowiek, którego dotyczą nie żyje już od 40 lat. Skoro założeniem tej książki miało być pokazanie wszystkich jego twarzy, to nie mogłem tego pominąć. Okazało się, że miał półtoraroczny epizod od czerwca 1953 roku do grudnia 1954 roku. Donosy kończą się latem 1954 roku. Moim zdaniem dostarczał niegroźnych informacje, które dodatkowo były powszechnie znane.
Co konkretnie wynikało z tych dokumentów?
Nie ma w nich żadnej deklaracji nawiązania współpracy, ani jej rozwiązania. Są tylko raporty oficera prowadzącego na temat tego, że TW „Nowy” słabo sprawdza się w swojej roli, ponieważ nie przychodzi na spotkania, albo opowiada, że nie zdobył żadnych materiałów. Podejrzewam, że tata był takim samym donosicielem jak człowiekiem. Niepoukładanym. Był komunistą, członkiem PPR, a później PZPR. Robił to więc ze szczerych przekonań, choć nie miał wiele do powiedzenia. Jarosław Duś, który jest współautorem książki „Tata mimo woli” ma teorię, że ta współpraca z UB to był taki happeningowy performance mojego taty. Trudno to dziś orzec. Pisał o tym, kto przed wojną był stronnikiem marszałka Piłsudskiego, a wcześniej legionistą; kto w czasie okupacji miał zakład chemiczny, a teraz jest prezesem spółdzielni. Co to są za informacje w porównaniu z wierno-poddańczymi deklaracjami cenionych poetów, którzy domagali się śmierci dla kilku hierarchów katolickich.
Chyba nie było Pana trudno przekonać, aby zabrać się za pisanie tej biografii?
Od razu się zgodziłem. Bardzo cieszę się, że znalazł się człowiek, który miał czas i warsztat, ponieważ jest byłym prokuratorem wysłanym na wcześniejszą emeryturę, aby dotrzeć do ludzi i dokumentów. Ta książka powinna już powstać 10 lat wcześniej, wtedy żyło jeszcze więcej osób, które znały mojego tatę. Żywe relacje są zawsze najlepsze. Książka ma zresztą specyficzny układ. Im bliżej naszych czasów, tym bardziej się ożywia. Proponowałem nawet, aby ostatni rozdział umieścić jako pierwszy. Ostatecznie zostawiliśmy tak jak jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz