Strony

piątek, 29 listopada 2013

John Porter: Nigdy nie zaśpiewam już po polsku

- Zdaję sobie sprawę, że coraz więcej ludzi tylko odtwarza muzykę, zamiast jej słuchać (...) Ile znasz osób, które włączą sobie w domu płytę, usiądą w fotelu i zaczną jej słuchać tak jakby czytali książkę? - JOHN PORTER, walijski gitarzysta, który od 1976 roku tworzy i wydaje płyty w Polsce.

 Podobno utwory na Twoją ostatnią płytę „Back In Town” były już gotowe, ale po przesłuchaniu całego materiału postanowiłeś z nich zrezygnować i zacząłeś komponować od początku. Dlaczego?

Lubię płyty, które mają własną linię logiczną i cechuje je spójność, a tamten materiał był zbyt różnorodny. Nie chciałem nagrywać albumu, na którym byłoby po trochę wszystkiego. Z poprzedniego materiału pozostała jedynie piosenka „Back In Town”, która zainspirowała mnie do nowej całości.

Dziś rzadko słucha się całych płyt od początku do końca, przez co niewiele osób przywiązuje znaczenie do koncepcji całego albumu. Zamiast tego odtwarza się utwory na YouTube, albo ściąga wybrane plik z sieci i słucha razem z innymi, często niepasującymi do pozostałych.

Zdaję sobie sprawę, że coraz więcej ludzi tylko odtwarza muzykę, zamiast jej słuchać. Dzięki temu staje się ona dla nich bardziej taką ścieżką dźwiękową. Ilu znasz osób, które włączą sobie w domu płytę, usiądą w fotelu i zaczną jej słuchać tak jakby czytali książkę?

Ja wciąż tak robię.

Ale takich osób jest coraz mniej. Teraz częściej włącza się radio w samochodzie lub sięga po mp3 player. A to zupełnie inny rodzaj słuchania. Nie wspominając o tym, że mp3 oferuję bardzo słabą jakość dźwięku. Nie rozumiem też jak można słuchać 20 różnych piosenek zamiast jednej płyty, ale to znak czasu. Nie podoba mi się to, ale nie mogę przecież zmienić ludzi.

Wspominałeś, że muzyka staje się sztuką użytkową.

Już tak jest. Zwróć uwagę, na te wszystkie idiotyczne programy muzyczne, które są w telewizji. Nie ważne czy ktoś jest dobry czy nie. To wieczne podsycanie napięcia, sensacja,  licytacja kto wygra... A później po 5 minutach sławy, wyrzuca się każdego na śmietnik. Takie programy nie służą promocji uczestników, tylko jurorów.

Mówisz tak, jakbyś miał wyrzut, że nigdy nie zaproszono Cię do takiego programu.

To nieprawda. Miałem propozycję, aby zostać jurorem w ..... Aaa! Tego nie mogę podobno mówić. Później dostałem też propozycję, abym pojawił się w nim razem z Anitą (Lipnicką - wokalistka i partnerką życiową Johna Portera - przyp red.). Niezależnie od tego Anita otrzymała jeszcze propozycję dołączenia do grona jurorów  „X-Factor”, ale też się nie zgodziła. Daj spokój..

A pamiętasz „Szansę na sukces”, pierwszy muzyczny talent show w polskiej telewizji?

Tak. Ale to był normalny program rozrywkowy. Uczestnicy przychodzili, śpiewali.... Zwycięzców nigdy nie traktowano z dnia a dzień jak muzycznych celebrytów. Dziś wszystko opiera się na drakońskich kontraktach podpisywanych z wytwórniami. Pieniądz wciąż się kręci, ale nie dla tych, którzy wygrywają. Dawid Podsiadło? Wiele osób ma talent. To nie są jednak programy dla osób, które kochają muzykę, tylko dla tych, którzy chcą zostać sławnym w 5 i na 5 minut.

A Ty?

Ja robię swoje.

Nie ma Cię w radiu.

I nigdy mnie nie będzie. Mam im tego zazdrościć? Ja nie pasuje do profilu stacji komercyjnych, z czym musiałem się już pogodzić wiele lat temu. To dla mnie żaden problem. Nawet się już nie zastanawiam czy coś mojego wreszcie puszczą, bo nie puszczą.

Słuchałem wielokrotnie „Back In Town”. To są piosenki, które mogłyby z powodzeniem zagościć w radiu.
 
Wiem. Ale stacje radiowe mają na to zupełnie inne spojrzenie. Zastanawiasz się pewnie, gdzie w takim razie będę za kilka lat? Nie wiem. Będę nagrywał kolejne piosenki.



Pamiętam sprzed lat koncert promujący płytę „Porter Band 99” w nieistniejącym już kinoteatrze „Grunwald”. Wyszedłeś na scenę z zespołem. Koncert był słabo wypromowany, a więc na sali było zaledwie 10-15 osób. Zagraliście prawie 1,5 godziny jakbyście grali dla wypełnionego po brzegi klubu. I jeszcze były bisy. Dziś nie każdy zespół byłoby na coś takiego stać.

Co mam ci powiedzieć? Jak się lubi robić, to co się robi, to się gra. Liczba osób pod sceną nie ma wtedy żadnego znaczenia.

To prawda, że kiedyś próbowałeś nagrać piosenkę po polsku?

(Śmiech) Tak. To była porażka! Zrezygnowałem bardzo szybko. Ludzie wciąż do mnie przychodzili i mówili: „John, tyle lat mieszkasz w Polsce, może być coś nagrał po polsku?”. Nie zdają sobie sprawę, że śpiewanie w obcym języku, to coś zupełnie innego niż mówienie. Zmienia się nie tylko głos, ale i charakter piosenki. Brzmi to koszmarnie.  Ostatnio jak jechałem samochodem, kierowca słuchał Radia Zet. Usłyszałem utwór inspirowanym mocno zachodnią muzyką. Wszystko się w tym utworze nawet zgadzało, dopóki wykonawca nie zaczął śpiewać.  Po polsku. Jego tekst absolutnie nie pasował do charakteru muzyki. Wtedy utwierdziłem się w przekonaniu, że nigdy nie zaśpiewam po polsku.

Co z kolejną Twoją płytą? Znów trzeba będzie czekać aż 11 lat?

29 listopada lecę do Londynu nagrywać kolejny album. Materiał, który mam już gotowy od dawna, zachowany jest w duchu „Back In Town”. Będzie może nieco cięższy, bo nie znajdzie się na nim chyba żadna akustyczna gitara. Dla mnie nowe piosenki są o wiele żywsze. Premiera prawdopodobnie wiosną.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz