Było tylko kwestią czasu, kiedy Łukasz Gorczyca, znany w Polsce z występów u boku takich sławnych artystów jak chociażby Jennifer Batten, nagra własną płytę z udziałem gości. I tak też się stało.
Okładka "Gorczyca i przyjaciele" |
O ile osobiście spodziewałem się znaleźć na niej rozimprowizowane wersje standardów, to spotkała mnie w tej kwestii miła niespodzianka. Oto utalentowany basista, który zazwyczaj grywał na drugim planie, zaprezentował siedem autorskich kompozycji, w których potwierdza, że potrafi odnaleźć się w każdym gatunku.
Gdy w głośnikach zabrzmiała otwierająca album kompozycja „Happy mustard” musiałem sprawdzić, czy aby na pewno nie wrzuciłem do odtwarzacza którejś z płyt Krzysztofa Ścierańskiego. Po chwili gitara Krissy’ego Matthewsa w kojącym „Look at the east” przywodzi mi na myśl lekkie skojarzenie z... brzmieniem Joe Satrianiego. Po jazzie i bluesie, jest i czas na funky. W „Luxury hotel” z pewnością docenimy kunszt solówki Jennifer Batten. Z kolei „Taniec mówek” płynie niczym u Pata Metheny’ego, aby za sprawą sola kolejnego z gości, Krzysztofa „Pumy” Piaseckiego, wyprowadzić utwór w bardziej rockowe rejony.
Sporo gości, świetnie zagranych partii, ale w sumie mało rzeczy, które mogą nas zaskoczyć. Włączam kolejne numery i za każdy razem mam wrażenie, że gdzieś to już słyszałem; że wiem, co za chwilę będzie. A nawet gdy staram się o tym nie myśleć i rozluźniam się przy świetnie pulsującym „I still love you” (z saksofonami spod ręki Patsy Gamble), to zamykająca album „Samba na słowa” sprowadza mnie w finale płyty boleśnie na ziemię.
"Gorczyca i przyjaciele", HRPP Records 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz