Miało być kontrowersyjne obnażenie polskiego show biznesu, a co wyszło? Twórcy „Polskiego gówna” zaledwie ślizgnęli się po temacie. Pokazali mało odkrywczy obrazek świata, w którym polscy twórcy taplają się na co dzień.
„Muzyka dzieli się na tą, która pochodzi z serca i na tą, która pochodzi z dupy. My gramy muzykę z serca. A reszta? To gówno” - mówi w filmie przed kamerą grający Jerzego Bydgoszcza Tymon Tymański. „Czy jest zatem miejsce na waszą muzykę na polskim rynku muzycznym?” - dopytuje muzyka podczas wywiadu młoda dziennikarka. „Mam nadzieję, że nie” - twierdzi Bydgoszcz. To historia trasy koncertowej jego zespołu i walki o wydanie płyty jest główną osią fabularną filmu Grzegorza Jankowskiego, przeplataną archiwalnymi materiałami.
Robert Brylewski w "Polskim gównie" |
Komornik, który puka do drzwi Bydgoszcza, aby odzyskać dług, składa mu nietypową propozycję. - Wydam wam płytę, zorganizuję pięćdziesiąt koncertów i zarobimy. To znaczy ja zarobię, a ty oddasz zaległą kasę - mówi Czesław Skandal (w tej roli Grzegorz Halama). Bydgoszcz skrzykuje więc byłych kolegów i rusza w tournee po Polsce. Scenariusz filmu wyszedł spod ręki Tymańskiego, który pisząc go oparł się na swoich osobistych doświadczeniach z tras koncertowych Transistors, Miłości i Kur, a także na anegdotach kolegów z branży.
Twórcy „Polskiego gówna” Ameryki nie odkrywają. Ładują widzom do głowy - a raczej przed oczy - że polski show biznes to nie żadne jeżdżenie limuzynami z występu na występ. To nie kąpiele w szampanie, wianuszek otaczających zespół groupies i obrzucanie się zarobionymi pieniędzmi. Jeśli nie chcemy występować w stroju delfina, to za koncert można zarobić 100 zł na głowę, nocleg ze względów oszczędnościowych spędzić w jednym łóżku z kolegą, a dziewczynę może sobie przygruchać co najwyżej menadżer.
Twórcy „Polskiego gówna” Ameryki nie odkrywają. Ładują widzom do głowy - a raczej przed oczy - że polski show biznes to nie żadne jeżdżenie limuzynami z występu na występ. To nie kąpiele w szampanie, wianuszek otaczających zespół groupies i obrzucanie się zarobionymi pieniędzmi. Jeśli nie chcemy występować w stroju delfina, to za koncert można zarobić 100 zł na głowę, nocleg ze względów oszczędnościowych spędzić w jednym łóżku z kolegą, a dziewczynę może sobie przygruchać co najwyżej menadżer.
W filmowych epizodach przemyka grono próbujących wpasować się w konwencję znakomitych aktorów i postaci ze świata kultury. Marian Dziędziel, Jan Peszek, Arkadiusz Jakubik, Sonia Bohosiewicz, Bartłomiej Topa, Piotr Stelmach, Leszek Możdżer, Czesław Mozil, Bielas i inni. Jest i Robert Brylewski, który po tym jak zespół decyduje się wystąpić w popularnym muzycznym show Telewizji Polwsad, zapytany „Czy nie ma już stąd powrotu?, odpowiada głównemu bohaterowi z miną wieszcza: „A chciałoby ci się wracać?”. Jest rubasznie, musicalowo i generalnie zupełnie mało śmiesznie.
Po filmie, nad którym pracowano aż siedem lat i który lansowano jako produkcję mającą obnażyć funkcjonowanie polskiego show biznesu, można się było spodziewać czegoś o wiele mocniejszego. Może gdyby zamiast silić się na prześmiewczą fabułę zdecydowano się na formę dokumentu, wyszłoby z tego coś ciekawszego i lepszego? A tak? Odnoszę wrażenie, że kilka opowieści i anegdot z życia toruńskich muzyków byłoby w stanie wyczerpać temat w o wiele większym stopniu. W „Polskim gównie” na uwagę zasługuje przede wszystkim montaż Agnieszki Glińskiej, która wykonała świetną pracę oraz rola Roberta Brylewskiego, który finałowymi scenami ukradł pozostałym cały film.
"Polskie gówno", reż. Grzegorz Jankowski, 2014.
*Film pokazywano w ramach Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest w Toruniu.
*Film pokazywano w ramach Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest w Toruniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz