Jutro toruńska Kobranocka zagra w Tarnowie przed grupą Scorpions. Dla pocieszenia tych, którzy nie będą mogli być na tym koncercie ostatni teledysk Wojtka Budnego. „Ta noc zbyt pusta” z albumu „SPOX!”.
Strony
▼
czwartek, 30 czerwca 2011
poniedziałek, 27 czerwca 2011
Williams w 2012 roku na Motoarenie w Toruniu?
Kto będzie trzecią gwiazdą, która po Jose Carrerasie i Rodzie Stewarcie wystąpi za rok na toruńskiej Motoarenie? - Przymiarki są, ale aż boję się powiedzieć, aby nie zapeszyć - mówią w toruńskim magistracie. Nieoficjalnie najczęściej pada nazwisko Robbiego Williamsa.
„Supreme”, taneczne „Rock DJ” czy poruszająca nie tylko niewieście serca ballada „Angels”. Robbie Williams na swoim koncie ma kilkanaście megaprzebojów. To właśnie ten brytyjski wokalista odświeżył dziesięć lat temu na albumie „Swing When You’re Winning” dawne standardy wykonywane wcześniej przez Franka Sinatrę i Deana Martina. To on stworzył niezapomniany duet z Nicole Kidman, a kilkanaście lat wcześniej dał się poznać jako członek boysbandu Take That.
Więcej TUTAJ
piątek, 17 czerwca 2011
Myslovitz "Nieważne jak wysoko jesteśmy..."
Myslovitz "Nieważne jak wysoko jesteśmy..." |
Burzliwy okres poprzedzał wydanie tego albumu. Przed jego nagraniem członkowie zespołu zrobili sobie przerwę. Nie tylko od koncertów, ale przede wszystkim od siebie.
To płyta z gatunku tych, o których za kilkanaście lat będzie się pisać, że cieszyły się pozytywną opinią zarówno krytyków, jak i fanów. Niewielu będzie jednak pamiętać tytuły piosenek, które się na niej znalazły. Grupa Myslovitz muzycznie nagrała udany album. Dość zróżnicowany stylistycznie. Z charakterystycznym zaśpiewem Artura Rojka. I zbyt wyrównany, aby po kilku pierwszych przesłuchaniach mówić o jakichś usuwających resztę utworów w cień przebojach.
Krótka to płyta. "Nieważne jak wysoko jesteśmy...." trwa około 45 minut i zawiera tylko dziewięć utworów. Dlaczego? Muzycy wyszli z założenie, że lepiej pozostawić uczucie niedosytu, niż nadmiar. - Nagraliśmy osiemnaście piosenek. I okazało się, że wszystkie są fajne, trudno nam było z jakichś zrezygnować. Postanowiliśmy wydać teraz połowę materiału, a w przyszłym roku wypuścić kolejny album z resztą nagrań - tłumaczył ma łamach "Teraz Rocka" gitarzysta Wojtek Powaga.
Przyznam, że zawsze od typowo radiowych utworów wolałem tą mroczno-psychodeliczną stronę ich muzyki. I jest tu kilka utworów, które ocierają się o tego typu klimaty, choć nie zawsze bezpośrednio. Na uwagę zwraca "Ofiary Zapaści Teatru Telewizji". Dość nietypowy utwór jak dla Myslovitz stanowiący najbardziej rockowy akcent na płycie. Z wręcz wykrzyczaną zwrotką i refrenem, A także otwierająca album "Skaza" oraz zamykający go "Blog Filatelistów Polskich". Oj, gdyby tylko na tej płycie więcej było takich numerów jak ten ostatni!
Muzyki nie można się powstydzić. Myslovitz wciąż wyprzedza rodzime zespoły o kilka kroków. Pod względem pomysłów, pod względem osiąganego na swoich płytach brzmienia. Gorzej z tekstami, z których czasami wychodzi młodzieńcza naiwność. Potwierdza to tylko, że dobre tekściarstwo to w Polsce wciąż towar deficytowy. Czy ma to jakikolwiek wpływ na odbiór zespołu? Nie. Parafrazując tytuł albumu – nieważne co nagrają i tak ludzie będą ich słuchać. Bo Myslovitz to już pewna marka.
Zespół już dawno przekroczył barierę, po której za każdym razem będzie się od niego oczekiwało wciąż czegoś więcej. Podczas słuchania "Nieważne jak wysoko jesteśmy...." można jednak odnieść wrażenie (a może to tylko złudzenie), że muzycy Myslovitz nie do końca mogli się zdecydowali na ostateczny kształt tego albumu przy miksowaniu. A może po prostu każdy miał na nią swój własny pomysł? Efekt? Całości słucha się z dziwnym odczuciem. I nie chodzi tu wcale o wrażenie, że już to gdzieś kiedyś słyszeliśmy.
To płyta z gatunku tych, o których za kilkanaście lat będzie się pisać, że cieszyły się pozytywną opinią zarówno krytyków, jak i fanów. Niewielu będzie jednak pamiętać tytuły piosenek, które się na niej znalazły. Grupa Myslovitz muzycznie nagrała udany album. Dość zróżnicowany stylistycznie. Z charakterystycznym zaśpiewem Artura Rojka. I zbyt wyrównany, aby po kilku pierwszych przesłuchaniach mówić o jakichś usuwających resztę utworów w cień przebojach.
Krótka to płyta. "Nieważne jak wysoko jesteśmy...." trwa około 45 minut i zawiera tylko dziewięć utworów. Dlaczego? Muzycy wyszli z założenie, że lepiej pozostawić uczucie niedosytu, niż nadmiar. - Nagraliśmy osiemnaście piosenek. I okazało się, że wszystkie są fajne, trudno nam było z jakichś zrezygnować. Postanowiliśmy wydać teraz połowę materiału, a w przyszłym roku wypuścić kolejny album z resztą nagrań - tłumaczył ma łamach "Teraz Rocka" gitarzysta Wojtek Powaga.
Przyznam, że zawsze od typowo radiowych utworów wolałem tą mroczno-psychodeliczną stronę ich muzyki. I jest tu kilka utworów, które ocierają się o tego typu klimaty, choć nie zawsze bezpośrednio. Na uwagę zwraca "Ofiary Zapaści Teatru Telewizji". Dość nietypowy utwór jak dla Myslovitz stanowiący najbardziej rockowy akcent na płycie. Z wręcz wykrzyczaną zwrotką i refrenem, A także otwierająca album "Skaza" oraz zamykający go "Blog Filatelistów Polskich". Oj, gdyby tylko na tej płycie więcej było takich numerów jak ten ostatni!
Muzyki nie można się powstydzić. Myslovitz wciąż wyprzedza rodzime zespoły o kilka kroków. Pod względem pomysłów, pod względem osiąganego na swoich płytach brzmienia. Gorzej z tekstami, z których czasami wychodzi młodzieńcza naiwność. Potwierdza to tylko, że dobre tekściarstwo to w Polsce wciąż towar deficytowy. Czy ma to jakikolwiek wpływ na odbiór zespołu? Nie. Parafrazując tytuł albumu – nieważne co nagrają i tak ludzie będą ich słuchać. Bo Myslovitz to już pewna marka.
Zespół już dawno przekroczył barierę, po której za każdym razem będzie się od niego oczekiwało wciąż czegoś więcej. Podczas słuchania "Nieważne jak wysoko jesteśmy...." można jednak odnieść wrażenie (a może to tylko złudzenie), że muzycy Myslovitz nie do końca mogli się zdecydowali na ostateczny kształt tego albumu przy miksowaniu. A może po prostu każdy miał na nią swój własny pomysł? Efekt? Całości słucha się z dziwnym odczuciem. I nie chodzi tu wcale o wrażenie, że już to gdzieś kiedyś słyszeliśmy.
Myslovitz, Nieważne jak wysoko jesteśmy..., EMI Music Poland 2011.
środa, 15 czerwca 2011
Z archiwum: Michał Bryndal - Staram się mieszać style
Michał Bryndal Fot. Justyna Klein |
- Zawsze marzyłeś o tym, aby grać na perkusji?
- To wyszło przez przypadek. W pierwszej klasie szkoły podstawowej poszedłem do Szkoły Muzycznej, gdzie uczono mnie grać na fortepianie. Muzyka klasyczna, a właściwie podejście do tej muzyki zupełnie mnie jednak nie kręciło. Kiedy więc w czwartej klasie padło pytanie: "A może chciałbyś grać na perkusji?", powiedziałem OK. No i tak się zaczęło.
- Sofa, z którą grałeś w pierwszym okresie jej istnienia nagrała dwie bardzo dobre płyty. Żałujesz czasem, że odszedłeś?
- Nie. Wiedziałem, że jeżeli zostanę, to będę grał wyłącznie w Sofie. Taki jest po prostu system pracy tego zespołu. Chciałem robić coś innego. Spotykać się z nowymi ludźmi, aby grać różne rodzaje muzyki. To jest zawsze niesamowita przygoda, zwłaszcza jeżeli chodzi o muzykę jazzową. Spotykają się osoby, które mogą nie zamienić ze sobą żadnych słów, a potrafią od razu znaleźć wspólny muzyczny mianownik.
- Powiedziałeś kiedyś, że w Toruniu wszyscy się ze sobą znają i wcześniej czy później i tak zagrają razem...
- Nadal tak jest, ale od tamtego czasu pojawiło się wiele nowych elementów np. jam session w klubie eNeRDe. Przychodzą tam osoby, które grają soul, funky, muzykę alternatywną jak Gribojedow, a także klasyczni rockmani jak np. Mc Butelka. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z muzyką w Toruniu, zawsze brakowało mi integracji ze starszym środowiskiem i możliwości zapoznania się z innymi muzykami. Inicjatywy takie jak jam session w eNeRDe pozwalają poznać nowych, młodych muzyków. Moją uwagę zwrócił tam świetnie zapowiadający się pianista Sebastian Zawadzki.
- Masz aktualnie jakiś nadrzędny zespół?
- Działam w różnych projektach. Trio Stryjo, zespół Auaua, Gribojedow, a także Grzybobranie, projekt Wojtka Mazolewskiego z Pink Freud - przygotowujemy się z nim właśnie do nagrania płyty. No i jeszcze Nikola Kołodziejczyk Orchestra. Od czasu do czasu gram też z Marią Peszek i Mariuszem Lubomskim. Staff na razie jest na wakacjach, ponieważ każdy z nas robi aktualnie coś innego.
- Po czym poznać dobrego perkusistę?
- To zależy od stylu. Są muzycy, którzy skupiają się na samym rytmie i grają go tak, że nic więcej nie potrzeba. Są też bębniarze, którzy przywiązują większą uwagę do faktury dźwięku, brzmienia, przestrzeni. Starają się swą grą urozmaicać muzykę. Jeszcze inni mieszają oba te style. Ja staram się tak robić.
- Masz jakiegoś ulubionego bębniarza?
- Brian Blade, który gra m.in. z Waynem Shorterem. Generalnie jest stricte jazzowym bębniarzem znanym z nagrań z Joshua Redmanem, ale nagrywał też np. z Joni Mitchell. Niesamowity muzyk.
- Czujesz, że żyjesz nieco w cieniu swoich braci – Rafała i Jacka?
- Skądże. Mało ludzi z codziennego obiegu kojarzy muzyków. Sidemani są w zasadzie niezauważalni. Cieszy mnie, jak ktoś podejdzie i powie mi "Widziałem cię na koncercie, świetnie grałeś". Dla mnie to wystarczy. Tak samo cieszę się, gdy powie "Znam Rafała, słuchałem jego audycji".
poniedziałek, 13 czerwca 2011
Rod Stewart w Toruniu
Wciąż w formie, wciąż uwielbiany. Szkocki wokalista udowodnił, że jako artysta nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa. W sobotę zafundował swoim fanom dwugodzinny muzyczny show na toruńskiej Motoarenie.
- Po ile te koszulki? Po 100 zł? A co takie drogie? Każda sygnowana unikalnym autografem Stewarta? Nie? – zdziwione twarze zaglądających do stoiska z pamiątkami można było zauważyć co chwilę. Na kilka minut przed rozpoczęciem wydarzenia poza koszulkami z trasy koncertowej artysty pozostały już tylko kilkustronicowe albumy z fotografiami wokalisty za 70 zł oraz albumy promujące jego koncert na Motoarenie za 20 zł.
Kolorowe efektowne wizualizacje rozbłysły na scenie na kilka minut przed godz. 21. Muzycy poubierani w czarne garnitury i przyciągający oko żeński chórek. Gdy tylko dołączył do nich Rod Stewart ręce publiczności na murawie powędrowały z radości w górę. Pomarańczowa marynarka, lakierki, i biały mikrofon. Stewart przebierał się zresztą podczas koncertu kilkakrotnie. Najważniejsze było jedna to co i jak śpiewał.
"Tonight's the Night", „Baby Jane”, „First Cut is the Deepest”, „Maggie May”, nieco odmiennie zaaranżowana wersja “Downtown Train”, „Rhythm of my Heart”, „Da Ya Think I’m sexy”, a nawet kojarzone przede wszystkim z Bonnie Tyler “It's a heartache”. Stewart sypał przebojami jak z rękawa. Choć publiczność znała wszystkie piosenki, to jednak momentami ciężko jej było włączyć się do wspólnego śpiewania.
Fragment koncertu z Royal Albert Hall (2004)
Mimo zakazu fotografowania, flesze na stadionie błyskały cały czas. Nawet jeden z toruńskich posłów łamał ten zakaz ochoczo naciskając spust migawki. Po kilku utworach podryguje już cały stadion. Pod sceną fani z napisem „Rod! Dziękujemy ci za koncert w Gdańsku! Dziękujemy za Toruń”. Na białej podkoszulce jedna z dziewczyn niebieskim pisakiem wypisała sobie na piersi „Najpiękniejsze dziewczyny są z Polski!”.
Stewart tylko raz pozwolił sobie, aby usiąść. Cały czas tańczył po scenie. Żartował pokazując na telebimie czy to swoją rodzinę, czy zwierzęcego pupila. Na zakończenie „Rhythm of my Heart” wyświetlono biało-czerwoną flagę, a podczas finałowego “Hot Legs” – piłki z autografem Roda Stewarta poleciały w stronę publiczności. Bis tylko jeden: „Sailing”. Koniec? Tak szybko? Grali prawie dwie godziny.
środa, 8 czerwca 2011
Z archiwum: Rejestracja
Grzegorz "Gelo" Sakerski oraz Tomasz "Siata" Siatka z Rejestracji opowiadają o współczesnym punku.
Czujecie więź z młodszym pokoleniem, które przychodzi bawić się na waszych koncertach?
Gelo: Żadnego... (śmiech). Wszystko zależy od nich samych, czy czują naszą muzykę. Niektóre utwory, jak „Kontrola”, doskonale przetrwały próbę czasu i nadal są aktualne.
Siata: Ależ my bardzo kochamy młodzież.
Faceci z brzuszkami, w średnim wieku, którzy śpiewają o niewoli i buncie. Gdybym nie znał waszej historii, to bym tego zupełnie nie kupił.
S: Fakt, jakoś za bardzo tego nie kupują, ale nie o to chodzi...
Może nie było warto wracać na scenę?
S: Muzyki nie robi się dla publiczności, tylko dla siebie. Utwory, które są naszymi faworytami, nigdy nie stały się przebojami. Z czego to wynika? Im więcej gramy, tym zaczyna nas fascynować coś bardziej skomplikowanego, trudniejsze utwory... Łatwe wpadające w ucho rzeczy już nie są dla nas interesujące. Bardzo długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego taką popularność zyskał np. nasz „Wariat”?
Czyli zespół się rozwija, a publiczność stoi w miejscu?
G: Czasem jest tak jak w „Rejsie”. Ludzie chcą słuchać tylko tego, co już wcześniej słyszeli.
Brak szansy na wyjście poza pewien schemat muzyki punkowej nie jest dla was pułapką?
S: Podoba mi się, że nie staramy się robić przebojów. Chyba, że Gelo to robi. Jeden z najnowszych numerów Rejestracji, który szczególnie podoba się publiczności – u nas jest już na czarnej liście.
G: Nigdy nie graliśmy takiego klasycznego brytyjskiego punka.
Czego synonimem jest dla was dzisiaj punk?
S: Dla mnie to niezależna muzyka alternatywna. Nie ma już takiego punka jak kiedyś. To tak jakby komuś wciskać, że istnieją jeszcze hippisowskie kapela. Czy Deep Purple to są dziś hippisi? A przecież zaczynali w takim okresie. A ja? Jaki dziś ze mnie punk?
Wynika z tego, że dzisiaj wszystko ogranicza się wyłącznie do rodzaju granej muzyki.
S: I bardzo dobrze. Przecież co by było, gdyby Gelo poszedł z irokezem do roboty?
G: Punk dziś bardziej kojarzy się z luźniejszym podejściem do życia niż z manifestowaniem swojego ubioru. Kiedyś rzeczywiście punków można było rozpoznać z daleka na ulicy. Dziś przejdzie obok ciebie i nawet się nie zorientujesz, że nim jest.
Niedawno ukazał się wasz singiel analogowy, wydany przez pub Pamela.
G: Trzy utwory studyjne, a wśród nich „Nie dajmy nadejść burzy”. To utwór, który powstał w 1985 roku, ale jeszcze nigdy nie był uwieczniony na płycie. Do tego nagrana na żywo „Kontrola”, zapowiadająca nasze koncertowe wydawnictwo.
A co z premierowym waszym materiałem?
S: Mamy już 6-7 nowych kawałów. Plany pokrzyżowały nam nieco roszady w składzie.
G: W tekstach śpiewam o polityce, pudernicach, ludziach idących po trupach do kariery... Samo życie.
* Wywiad ukazał się na łamach "Nowości" niemal przed rokiem.
Republika 2011
10. rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego oraz 30-lecie powstania jego zespołu. Ten rok w polskiej muzyce należy do fanów Republiki.
O liderze najsłynniejszego toruńskiego zespołu napisano już kilka książek i prac magisterskich. Rozkładano jego twórczość na atomy. Analizowano na różne sposoby. I wciąż tego mało. Wciąż nie przestaje fascynować kolejne pokolenia odbiorców i muzyków. Tak naprawdę trwałe miejsce w panteonie polskich gwiazd zapewnił sobie nie tylko takimi przebojami jak „Biała flaga”, „Sexy doll”, czy „Telefony”, ale przede wszystkim konsekwencją i kreatywnością, dzięki której przecierał nowe muzyczne ścieżki.
Zaczęło się od Kasi Kowalskiej, która pod koniec ubiegłego roku wydała płytę z piosenkami Grzegorza Ciechowskiego l- w hołdzie autorowi „Nie pytaj mnie”. Album „Moja krew” zdobył różne recenzje. Z klimatów Republiki i jej myślenia o muzyce nie zostało na nim zbyt wiele. Zabrakło tego niespokojnego dreszczu, który towarzyszy słuchaniu każdego Republikańskiego wydawnictwa. Czy tak samo będzie i w tym roku przy okazji wydania najnowszego projektu toruńskiego zespołu Half Light?
To już drugi rocznicowy album, który ukaże się na rynku. Na datę premiery wybrano dzień urodzin Grzegorza Ciechowskiego, czyli 29 sierpnia. Płyta nosi tytuł „Nowe orientacje” i będzie zawierała nowe, podane w elektronicznych aranżach, wersje piosenek z debiutanckiego albumu Republiki „Nowe sytuacje” z 1983 roku. Zwiastun tego albumu jest już dostępny na YouTube, a więc można zaspokoić pierwszą ciekawość.
Republika |
Czego jeszcze możemy spodziewać w jubileuszowym roku? - Są plany, aby pokazać koncerty Republiki dobrze zrealizowane pod względem dźwięku i obrazu – uchylił rąbka tajemnicy Jerzy Tolak, menadżer zespołu. - Na DVD, które planujemy wydać, oprócz koncertu Republiki znajdzie się również dokument o Grzegorzu nagrywany dla TVP. Nie jest to tylko moja inicjatywa.
Dziś już wiadomo, że w tym szczególnym 2011 roku Republika po raz kolejny zdecydowała się reaktywować na jeden koncert. 5 sierpnia w ramach XVII Przystanku Woodstock trójka muzyków: Zbigniew Krzywański, Leszek Biolik oraz Sławomir Ciesielski jeszcze raz spotkają się razem, aby zagrać swoje niezapomniane przeboje. Przy mikrofonie będą ich wspierać m.in. Tomek „Lipa” Lipnicki, Andrzej „Kobra” Kraiński, Titus z Acid Drinkers, Ania Dąbrowska oraz Maciej Silski.
Co jeszcze? Szczegóły jeszcze nie są znane, ale można mieć pewność, że dwie tegoroczne rocznice będą miały spory wpływ na tegoroczny toruński koncert pamięci lidera Republiki w „Od Nowie”. O tym, jakie atrakcje przygotowały z tej okazji władze miasta, przekonamy się dopiero w grudniu.