poniedziałek, 27 kwietnia 2015

"Ziggy Dust" reż. Ryszard Kruk

Plakat 'Ziggy Dust"
Ryszard Kruk wyciągnął wnioski ze swojego poprzedniego filmu „Homo Musicus”, w którym z dość mizernym skutkiem postanowił skupić się na fenomenie muzyki. W „Ziggy Dust” ponownie wziął na warsztat muzyczny temat, który jednak potraktował jako pretekst do pokazania widzom niezwykle osobistej historii ostatniego romantyka punk rocka, jakim bez wątpienia jest Zbigniew Cołbecki, lider legendarnej formacji Bikini. W tym przypadku toruński reżyser wyszedł z tego zadania obronną ręką. Dokument warto obejrzeć.

Cołbecki ze swoim zespołem dwukrotnie zagrał na festiwalu w Jarocinie. Skarbnicę toruńskiego rocka wzbogacił o takie przeboje jak chociażby „Nocne ulice”, „W kawiarni” czy „Lecą pieniądze” z charakterystyczną dla siebie punkrockową poetyką. Zespół Bikini narodził się jesienią 1981 roku i nigdy nie wydał pełnej studyjnej płyty. Na przestrzeni lat kilkakrotnie zawieszał oraz wznawiał swoją działalność. Ostatnio znów odrodził się, ale tym razem w akustycznej odsłonie, co zresztą zostało uwzględniono w filmie.

O liderze Bikini opowiadają przez kamerą Anna Kamińska, która śpiewała kiedyś w zespole w chórkach, jej mąż – Kazik Staszewski, a także m.in. Waldemar Rudziecki, Tomasz Siatka. Wojciech Gałek i Robert Brylewski. Główną osią filmu jest jednak opowieść samego Cołbeckiego o poszczególnych etapach swojego życia, w których bywał zegarmistrzem, muzykiem, DJ-em, pracownikiem cyrku, maratończykiem, a także tańczącym na ulicach Londynu sprzątaczem ulic, co zapewniło mu pięć minut sławy w brytyjskich mediach.

Prezentując ten londyński etap w życiu Cołbeckiego, Kruk nieznacznie zbliża się do granicy, przy której niektóre fragmenty materiału mogą być już odebrane jako lekka drwina z głównego bohatera. Reżyserowi udaje się jednak szybko od tego uciec. W sumie „Ziggy Dust” to daleki od laurki, szczery film o muzyku, który zawsze podążał swoją buntowniczą drogą i jak każdy z nas posiada życiorys, który nie jest pozbawiony skazy. Brawa należą się szczególnie za montaż nadający tej opowieści odpowiedniej dynamiki.

* "Ziggy Dust", reż. Ryszard Kruk, 2015. Premiera filmu odbyła się ramach III edycji Festiwalu Sztuki Faktu w Toruniu.


niedziela, 19 kwietnia 2015

The Blues Nightshift "Back to the roots"

- Po sukcesie w Memphis, kiedy doszliśmy do półfinału światowego festiwalu bluesa, otworzyły się nowe możliwości. Mamy propozycje koncertowe z różnych części świata. Potrzebowaliśmy materiału, który pokazywałby to, co zespół potrafi obecnie na scenie.  - rozmowa ze SŁAWKIEM WIERZCHOLSKIM, wirtuozem harmonijki ustnej oraz liderem Nocnej Zmiany Bluesa o albumie koncertowym "Back to the Roots". 

The Blues Nightshift "Back to the Roots"
Wasza najnowsza płyta przypomniała mi czasy, gdy bywałem na swoich pierwszych koncertach Nocnej Zmiany Bluesa. 

To dobrze! Taki zresztą był zamysł tej płyty. Nasz pierwszy koncertowy album ukazał się prawie 30 lat temu. Na „Nocnym koncercie” śpiewałem wyłącznie w języku angielskim. Od tamtego czasu sporo się nauczyłem. Lepiej gram i śpiewam. Zresztą na tym pierwszym koncertowym albumie też znalazł się utwór-symbol „Good Morning Blues”, do którego mam szczególną słabość. 

Skąd ten nagły powrót do korzeni? 

Moja poprzednia płyta „Matematyka serc”, którą uważam za najdojrzalszą w swoim dorobku, była próbą bardziej twórczego podejścia do bluesa z wykorzystaniem szerokiego instrumentarium. Zawsze lubiłem eksperymentować z bluesem. Nagrywałem albumy z jazzmanem Wojtkiem Karolakiem, z muzykami folkowymi, z zespołem wokalnym Affabre Concinui… Zawsze mnie ciągnęło do mieszania stylistyk. 

A teraz? 

Co bym nie zrobił, to i tak będę muzykiem bluesowym. Może chyba powiedzieć, że zatęskniłem za tymi korzeniami. John Mayall też w swoim życiu sporo eksperymentował, aby potem nagrać własne  „Back to the Roots”. Takich płyt było zresztą w historii muzyki sporo. Wydaje mi się, że po tych ponad 30 latach grania taki powrót wydaje się być czymś naturalnym. 

Niektóre z tych koncertowych wersji znamy z Twoich poprzednich płyt, gdzie były śpiewane po polsku. "Four O 'Clock in the Morning” to “Czwarta zero dwie”, a "If Trouble Was Money” to nagrane z Dżemem „Ani słowa o kłopotach".

Skoro sięgamy do korzeni bluesa, to postawiliśmy również na język angielski. Przez wiele lata śpiewałem po polsku, ponieważ wydawało mi się, że śpiewać powinno się w języku ojczystym. Na albumie gramy jednak wiele kompozycji w rytmie shuffle, co nie wypada dobrze po polsku. Kilka piosenek zdecydowałem się przetłumaczyć.  

Nazwę Nocnej Zmiany Bluesa zastąpił na okładce jej angielski odpowiednik – The Blues Nightshift, do tego poza bonusem w postaci „Chorego ba bluesa”, wszystkie numery zaśpiewane są po angielsku. To celowy zabieg, aby zaistnieć z tym wydawnictwem na Zachodzie?

W pewnym sensie to rzeczywiście taktyczne działanie. Po sukcesie w Memphis, kiedy doszliśmy do półfinału światowego festiwalu bluesa, otworzyły się nowe możliwości. Mamy propozycje koncertowe z różnych części świata. Potrzebowaliśmy materiału, który pokazywałby to, co zespół potrafi obecnie na scenie. 

Wybór Olsztyna na miejsce nagrywani płyty miał jakieś znaczenie?

W Olsztynie grałem wiele razy i mam tam świetne układy (śmiech). W moim domu na ścianie wisi nawet taki ozdobny obraz-dyplom, na którym jest napisane „Sławek Wierzcholski – ikona festiwalu Olsztyńskie Noce Bluesowe”. Wiedziałem, że skoro zorganizujemy tam koncert pod kątem nagrania i wydania go na płycie, to na pewno będzie odpowiednia atmosfera. Z nagrań celowo usunęliśmy zapowiedź oraz liczne komentarze między utworami, które słuchane po kilkanaście razy mogą być nudne. Nie ma tutaj żadnych dogrywek. Utwory, które wydawało nam się, że wypadły słabiej, wyrzuciliśmy.

The Blues Nightshift "Back to the Roots", MTJ 2015. 

czwartek, 16 kwietnia 2015

"Grzegorz Ciechowski - spotkanie z legendą"

"Grzegorz Ciechowski - spotkanie z legendą"
Od dawna powtarzałem, że skoro w grudniu w klubie „Od Nowa” odbywają się cykliczne koncerty poświęcone pamięci Grzegorza Ciechowskiego, to trzeba spróbować zarejestrować tę unikalną atmosferę, który unosi się wówczas na sali w powietrzu i towarzyszy wykonywaniu jego piosenek.  I to nie z kronikarskiego obowiązku, ale dlatego, że pierwsze edycje tego wydarzenia przyniosły wiele zapadających w pamięci interpretacji piosenek autora „Białej flagi”, których szkoda było wysłuchiwać tylko jeden raz.

To, co można było zrobić w Toruniu, zrobiono w Warszawie. W ubiegłym roku w stołecznym Teatrze Dramatycznym odbył się koncert z okazji emisji kolekcjonerskich monet z podobizną lidera Republiki. Na scenie przy mikrofonie - podobnie jak to miało miejsce w klubie „Od Nowa” - zaprezentowała się czołówka polskich artystów. Muzyczny rozmach temu wydarzeniu zapewnił udział Polskiej Orkiestry Radiowej i Orkiestry Adam Sztaby (wywiad -> tutaj). Płyta z tego koncertu w wersji CD+DVD miała premierę kilka dni temu. 

Piotr Cugowski podczas śpiewania "Białej flagi"

Rzadko zdarzają się albumy, z którymi obcowanie przynosi tyle przyjemności i niespodzianek. „Spotkanie z legendą” to bowiem nie tylko możliwość zetknięcie się z fenomenem Ciechowskiego, ale również ze zmysłem aranżacyjnym Adama Sztaba, który nawet do tych najbardziej rozpoznawalnych przebojów - czasem bez zbytniej ingerencji - potrafił wnieść coś od siebie. Magnesem przyciągającym słuchaczy będę zapewne nazwiska takich wykonawców jak m.in. Kasia Nosowska, Piotr Cugowski, Grzegorz Turnau, Justyna Steczkowska, Mela Koteluk, Kayah. 

Co przykuwa uwagę?  Świetna wersja „Tu jestem w niebie” Igora Herbuta. Miałem okazje być w Warszawie na nagraniu tego koncertu i pamiętam kompletną ciszę, która zapanowała na widowni, gdy zaczął śpiewać. Obawiano się choćby westchnąć, aby nie zburzyć tego, co właśnie kreowało się na scenie. Piękne. Taki momentów jest na tej płycie kilkanaście. „Ciało” Skubasa, „Tak, tak to ja” Sławka Uniatowskiego, „Odchodząc”, które w finale śpiewa Kayah. Gdy płyta kończy się w uszach nadal słychać dźwięki towarzyszącej jej na scenie orientalnej dilruby.

W sumie „Grzegorz Ciechowski - Spotkanie z legendą” przynosi nieco ponad godzinę muzyki. Przykuwającej uwagę, zaskakującej  (ach te zwolnienie tempa w pierwszej części „Białej flagi” zaśpiewanej przez Piotra Cugowskiego) Dzięki orkiestrowym aranżacjom pozwala spojrzeć na twórczość lidera Republiki w inny sposób, choć nieco zbliżony do tego, co zaprezentował dekadę temu Kwartet Śląski na „Republique”. Po płytę sięgnąć na pewno warto.

"Grzegorz Ciechowski - spotkanie z legendą", Agencja Muzyczna Polskiego Radia 2015.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...