poniedziałek, 31 marca 2014

Half Light i "Salto mortale", pierwszy singiel z płyty "Półmrok"

Dziś premiera pierwszego singla pochodzącego z nowej płyty Half Light. Na album zatytułowany "Półmrok" złoży się trzynaście kompozycji. Co ciekawe wszystkie będą zaśpiewane po polsku.

- Języka angielski jest bardzo wygodny, ale nie czuję się w nim na tyle dobrze, aby operować niuansami. A w przypadku tematyki tej płyty wymagało to szczególnej precyzji - twierdzi Krzysztof Janiszewski, wokalista Half Light. Grupa na swoim koncie ma już dwa anglojęzyczne albumy, na których penetruje rejony spod znaku electro: "Night In The Mirror" oraz "Black Velvet Dress". Do tego wypuściła jeszcze płytę z remiksami oraz własną wersję "Nowych sytuacji" Republiki. Teraz nadszedł czas na "Półmrok".

Na pierwszego singla wybrano "Salto mortale", zakończony trzaskiem bicza utwór, w którym klawisze naśladują cyrkowo-lunaparkowe dźwięki. - To kwintesencja całej płyty. Tekst opowiada o tym, że człowiek skazany jest na niepowodzenie - mówi Janiszewski. - Żyjemy dziś w świecie celebrytów, w którym każda informacja o niepowodzeniu staje się sensacją. Pozytywne myślenie nie jest w modzie. Nie jest wesoło, a więc wszyscy czekamy na tytułowy skok śmierci, o którym będzie można mówić.

- Żadnego pozytywnego przesłania nie będzie? - pytamy. - Nie potrafię pisać radosnych utworów. Gorycz życia zawsze bardziej mnie inspirowała niż radość. Tylko jeden utwór na tej płycie jest nieco radośniejszy - "Nie dziś, nie tu, nie jutro". To quasi erotyk, który daje nadzieję, że spotka się miłość swojego życia. Ale to wcale nie znaczy, że płyta jest smutna, ona po prostu jest refleksyjna - uważa lider Half Light. - Tekstowo "Półmrok" jest formą autoterapii faceta, który ma już 43 lata i wchodzi w kryzys wieku średniego. 

Premiera "Półmroku" pod koniec maja. 


piątek, 28 marca 2014

Jarosław "Doktor" Janiszewski: Muzyka to nie produkcja obuwia

- Jeśli stworzy się jedną niebanalną piosenkę, która ma swój klimat i coś się w niej dzieje, to jest to więcej warte niż nagranie pięciu nijakich albumów - JAROSŁAW "DOKTOR" JANISZEWSKI, lider grupy Bielizna i wokalista Czarno-Czarnych. 

Jarek Janiszewski podczas koncertu (Fot. Rafał Gaweł Gawlik)

W swojej karierze Bielizna grała w Toruniu zaledwie dwa razy. W 1987 i 1996 roku. Podobno podczas tego pierwszego koncertu połowa zespołu został zwinięta przez milicję i trafiła na izbę wytrzeźwień?

Nie, nie...! Zgarnęli nie członków zespołu, tylko naszą załogę, która jeździła za nami na wszystkie koncerty. Pamiętam, że mieliśmy wtedy przesiadkę w Malborku. Chłopacy postanowili dość mocno się odprężyć, więc wypili kilka win. Było wesoło. Rok 1987 to był schyłek komuny. Jeśli w pociągu jechała wówczas taka ekipa w pieszczochach i z postawionymi włosami, to wiadomo, że SOK-iści dostawali pianę na ustach. W efekcie obstawiono cały dworzec PKP w Toruniu, a część kolegów prosto z wagonów trafiła od razu na izbę wytrzeźwień. Wypuścili ich jednak tuż po północy i jeszcze powiedzieli, gdzie w Toruniu można w nocy kupić flaszkę. A w tym czasie zespół w pełnym składzie zagrał koncert. 

Dziś jest jeszcze miejsce na rock'n'rolla poza sceną? 

Na to zawsze znajdzie się miejsce. Bielizna należy do grup, która są bardzo otwarte na kontakty ze swoimi słuchaczami. Takie też były założenia prawdziwego punk rocka. Nie ma w nim miejsca na gwiazdorstwo i nigdy nie było. Zawsze jest czas, aby się z kimś spotkać, pogadać o płytach, zaprzyjaźnić z załoga, która będzie w stanie postawić jakieś płyny (śmiech). Pamiętajmy, że całe lata 80. były smutne i mało interesujące. Trzeba więc było samemu stworzyć sobie jakaś energetyczną i bardziej kolorową przestrzeń. 

Nie wszyscy tak mają.  

Jestem uczulony na osobników, którzy mają przerośnięte ego. Wychodzą na estradę, grają 3-4 akordy, a później zachowują się jakby nagrali 110 płyt z Mickiem Jaggerem, albo zapewnili sobie trwałe miejsce w historii obok Pink Floyd. Lipa. My zawsze traktowaliśmy granie z dystansem. Cały czas jest w tym miejsca na szaleństwo, wariactwo, odprężenie... W ciągu ostatnich lat z przyjemnością obserwowałem takie grupy jak Pogodno czy Mitch & Mitch. To zespoły, które zarówno w muzyce, jak i w sposobie bycia, pokazują, że można bawić się pewną konwencją i nie do końca przejmować się swoją rolą we wszechświecie. 

Co będzie dalej z Bielizną? Za rok stuknie Wam 30 lat na scenie. 

Po wakacjach wchodzimy do studia, aby nagrać nowy album. Zawsze tłumaczę ludziom, że robienie dźwięków, to nie jest produkcja obuwia. Jeśli stworzy się jedną niebanalną piosenkę, która ma swój klimat i coś się w niej dzieje, to jest to więcej warte niż nagranie pięciu nijakich albumów. Co z tego, że zespół X wydał 50 płyt, skoro nic z nich nie wynika. Ja zawsze staram się robić tak, aby to, co nagrywamy nie było naszą kalką; aby teksty były uniwersalne. 

Bielizna podczas koncertu (Fot. Rafał Gaweł Gawlik)


Boisz się dewaluacji? 

Ja nie. Ale spójrz na zespoły, które w latach 90. straciły wroga, bo komuna upadła i nagle okazało się, że nie mają nic do powiedzenia. Dopóki świat był czarno-biały i walczyło się z typami z Moskwy, chłopaki mieli jakąś ideę. Gdy wroga nie było widać, trzeba było trochę ruszyć głową, aby tropić głupotę. I pojawił się problem. Wiele zespołów nie potrafiło się w tym nowym świecie odnaleźć. Padły. 

Gdzie chcecie podążyć z Bielizną? 

Na płycie znajdzie się dwanaście utworów, a każdy z nich nawiązuje do zupełnie innej stylistyki. Im jestem starszy, tym bardziej nie mam ochoty słuchać zespołów, które grają wciąż te same harmonie od 20 lat. Jak usłyszę jeden utwór, to od razu wiem jaki będzie piąty, dziesiąty, piętnasty... I nawet jak ktoś wymyśli coś fajnego, to zespół nie jest w stanie tego zagrać. Na naszej nowej płycie pojawią się utwory nawiązujące do kultury żydowskiej, flamenco, teksańskiego boogie, a nawet do muzyki francuskiej lat 60. Robię dźwięki, które sam chciałbym słuchać. I przyznam się, że nie za bardzo przejmuję się tym, co się obecnie gra. 

Czyli? 

Króluje muzyka elektroniczno-dansignowo-banalna. A jeśli ktoś sięga po trudniejsze formy, to ma pecha. Takie czasy. 

Nie wkurza Cię, że większość osób kojarzy Cię jedynie z Czarno-Czarnych? 

Nie. To naturalna kolej rzeczy, jeśli sięga się po rzeczy melodyjne i proste w odbiorze. Ludzie szybciej podchwycą takie dźwięki niż naszą historię kasjerki PKP. Czasami to mi nawet pomaga. Pieniądze zarobione z koncertów z Czarno-Czarnymi mogę później przeznaczyć na przygotowanie nowej płyty z Bielizną. Tak to działa. Zrobienie muzyki prostej, łatwej i przyjemnej, którą grają Czarno-Czarni też wymaga sporej energii i nie jest wcale taki proste jak wszyscy myślą. Mam dziką satysfakcję z tego, że gdy w 1998 roku nagraliśmy pierwszą płytę, to wyprzedziliśmy modę. Dopiero w 2002 roku pojawiło się mnóstwo kapel, które zaczęły nawiązywać do lat 60 i 70. My zrobiliśmy to wcześniej! 


Wokół drugiej płyty Disparates

Po mojej recenzji albumu "Popołudnie" otrzymałem list od Bartka Kulika, lidera Disparates. Treść poniżej, pisownia oryginalna




Chciałbym przedstawić swoje stanowisko dotyczące recenzji płyty Disparates „Popołudnie” (...) Otóż zostałem w niej posądzony niesłusznie o kradzież piosenki Krzysztofa Grabowskiego ( Grabaża ) „Chory na wszystko”, co jest ewidentnym zniesławieniem, a także przedstawieniem mnie w fałszywym świetle jako twórcy. Redaktor Bielicki, sugerując się zapewne pewnym podobieństwem utworów, założył z góry, iż utwór przez mnie napisany jest plagiatem, jako że Disparates jest znacznie mniej znanym zespołem niż Strachy na Lachy. Fakty są jednak zgoła inne.

1 ) Utwór powstał w 2008 roku a więc jak udało mi się zorientować blisko dwa lata przed wydaniem płyty zespołu „Strachu na Lachy”, na której znajduje się piosenka „Chory na wszystko” 
2) Z Disparates gramy ją od połowy 2009 roku, a pierwsze publiczne jej wykonanie miało miejsce w dniu 04.12.2009 w toruńskiej „Odnowie”, drugie zaś na premierze naszej pierwszej płyty „Fafaberie” 11.02.2010 roku w klubie Lizard King (zespół jest w posiadaniu zapisu tego koncertu, jak i ma bardzo wielu świadków mogących potwierdzić taki stan rzeczy),a więc także zanim płyta Grabaża pojawiła się na rynku

Nie jestem wielkim fanem „Strachów na Lachy” i do momentu ukazania się artykułu nie miałem okazji słyszeć piosenki, o której kradzież zostałem posądzony. Po odsłuchaniu stwierdzam, że rzeczywiście znajdują się między rzeczonymi piosenkami pewne podobieństwa w linii melodycznej wokalu, natomiast daleki byłbym o posądzanie o to, że ktoś komuś coś podkradał. To, że Disparates jest zespołem o mniejszym „zasięgu” nie zwalnia Pana redaktora od dokładnej weryfikacji informacji zawartych w tekście bez zakładania pewnych rzeczy „z góry”.

Bartek Kulik

Oficjalna odpowiedź poniżej.

Do podobieństwa linie melodycznej piosenki "Gemini I" toruńskiego zespołu Disparates z "Chorym na wszystko" grupy Strachy Na Lachy zespół Bartka Kulika przyznał się dopiero po publikacji mojej recenzji (patrz: oficjalny profil zespołu na FB, wpis z 22 marca). Przy jej pisaniu brałem pod uwagę daty ukazania się wydawnictw, na których znalazły się te utwory, a nie to, który z zespołów jest popularniejszy. 

"Dodekafonia", album SNL, z którego pochodzi wspomniana piosenka, miał swoją premierę 22 lutego 2010 roku. Już w dniu premiery zdobył status Złotej Płyty. Zajmował także pierwsze miejsce na Oficjalnej Liście Sprzedaży ZPAV, a "Chory na wszystko", singiel, który z niego pochodził, dotarł do 14. miejsca ma liście przebojów radiowej Trójki. 

Kiedy dokładnie powstała piosenka "Grabaża"? Przyznaję, że nie wiem, ale zapytam go o to osobiście przy najbliższej okazji. Z dużym prawdopodobieństwem mogę założyć, że nie narodziła się tuż przed wejściem do studia. A poprzedni album SNL - zawierający wyłącznie autorskie kompozycje - "Piła tango" ukazał się 7 listopada 2005 roku (wydanym w 2007 roku "Autorem" zespół złożył bowiem hołd twórczości Jacka Kaczmarskiego, a na "Zakazanych piosenkach" z 2008 roku sięgnął po utwory zespołów tworzących w latach 80.). 

"Popołudnie" Disparates trafiło do sklepów 13 lutego 2014 roku. Każdy z muzyków, a jest ich w Disparates aż ośmiu, miał zatem sporo czasu i możliwości, aby zetknąć się z utworem SNL, dostrzec wspomniane przez mnie w recenzji podobieństwo i odpowiednio zareagować, aby uniknąć takich nieprzyjemnych porównań.

Wobec przedstawionych powyżej przez Bartka Kulika faktów pozostaje mi tylko wierzyć, że - o czym zresztą napisał do mnie w mailu lider Disparates - doszło do sytuacji, w której dwóch twórców prawdopodobnie zainspirowało się przy tworzeniu tym samym. I zrobili to niezależnie od siebie. 

piątek, 21 marca 2014

Adam "Nergal" Darski: Z Behemothem tworzymy sztukę ekstremalną

- Podstawowym celem każdego artysty jest przekraczanie, swoista forma transgresji. I mam nadzieję, że w swoim życiu wielokrotnie przekraczałem siebie - mówi Adam "Nergal, Darski, lider grupy Behemoth.  

Podobno w lodówce trzymasz dwie probówki. W jednej masz swoją krew, a w drugiej swoje nasienie. Po co?

Zrobiłem to intuicyjnie. Ale teraz jak mnie o to pytasz, doszedłem do wniosku, że być może jest to jakieś nawiązanie do naszej flagi narodowej.

Nergal (Fot. Aleksander Ikaniewicz)
Prowokujesz.

Trochę się z tego śmieję, a trochę prowokuję. A może coś jeszcze innego... Tak naprawdę moje nasienie jest tylko symbolicznie w mojej lodówce. Aby przetrwało nie mógłbym go przecież trzymać u siebie w domu. To moje zabezpieczenie, z którego skorzystałem jeszcze przed chemioterapią, będąc świadom spustoszenia jakie ten napalm zrobi w moim organizmie. Z kolei o krew poprosiłem pielęgniarkę w Akademii Medycznej, gdzie byłem częstym gościem po przeszczepie. I rzeczywiście mam ją w domu. To już druga fiolka. Pierwszą oddałem Denisowi Forkasowi, który jest autorem okładki do naszej ostatniej płyty „The Satanist”. Po co mam kolejną? Nie wiem.

Forkas zanim namalował obraz, który trafił na Waszą okładkę, wymieszał Twoją krew z farbą. To prawda czy tylko zgrabny chwyt marketingowy?

Prawda. Jest znanym rosyjskim malarzem i okultystą. Zaczepiłem go kiedyś na Facebooku, później przenieśliśmy się z rozmową na Skype’a. Nasz dialog był obopólnie inspirujący. Twarzą w twarzą spotkaliśmy dopiero przed naszym koncertem w Moskwie. Wtedy przekazałem mu fiolkę. Zakochałem się w jego sztuce. Od razu kupiłem kilka obrazów, które zdobią ściany mojego domu. Mam nadzieję, że obraz „The Satanist” też się wkrótce u mnie znajdzie.

Kim dla Ciebie jest ten tytułowy satanista z Waszej płyty?

Odpowiem krótko. Celowo umieściliśmy na tej okładce lustro.

Sądzisz, że gdybyście nie nazwali tak Waszej płyty, to by nie odwołano koncertu Behemotha podczas tegorocznej edycji Seven Festival w Węgorzewie?

Nigdy nie zastanawiam się nad takimi rzeczami. Zawsze staram się być odpowiedzialny tylko za siebie. Nie mogę brać odpowiedzialności za innych ludzi, którzy nie radzą sobie ze swoimi emocjami.

Musiałeś jednak spodziewać się takiej reakcji.

Sądzę, że taka reakcja jest efektem ubocznym tego, co robimy. To nie jest tak, że mam obmyśloną strategię na wszystko. Moim głównym celem nie jest prowokacja. Zdaję sobie sprawę z tego, że treści, które proponujemy - również dźwiękowo - to sztuka ekstremalna. Używamy w niej radykalnych środków, aby osiągnąć optymalna ekspresję. Dla mnie i środowiska, w którym tworzę, to chleb powszedni. Jeśli jednak coś z tego co robimy przenika do mainstreamu, to zawsze mierzy się z opinią publiczna, która nie jest wychowana w duchu takiej muzyki. Być może są ludzie, którzy nie potrafią poradzić sobie z tym przekazem. Jest dla nich kompletnie niestrawialny. Ale tak jak powiedziałem na początku – nie mogą brać odpowiedzialność za innych.

Im Ty jesteś popularniejszy, tym protesty są silniejsze. I odwrotnie – im protesty są silniejsze, tym Ty stajesz się popularniejszy.

To chyba idealne rozwiązanie?

Inaczej Cię zapytam. Dziś chyba już każdy w Polsce na hasło Behemoth jest w stanie podać kilkanaście skojarzeń typu: Nergal, black metal, satanista, podarcie Biblii... Często są to osoby, które nie znają nawet żadnego Waszego utworu. To sukces, czy częściowo porażka?

Dlaczego porażka?

To przecież na muzyce powinno Wam zależeć najbardziej.

Oczywiście. Album „The Satansit” sprzedał się już w nakładzie 11 tysięcy płyt. Skupiam się na wymiernych liczbach. Wiem, że jak gramy trasę koncertową, to będzie prawie w większości wyprzedana. To jest probierzem tego, co dla mnie jest definicją sukcesu. Że są ludzie, którzy rozumieją to, co robię. Którzy kupują płyty w czasach, kiedy coraz mniej osób to robi. I chodzą na koncerty w czasach, gdy sytuacja finanasowa w kraju jest dość kiepska. To jest dla mnie sukces. Co mnie tak naprawdę obchodzi reakcja pana X i pani Y? Nie mam na to wpływu. Robię swoje. Szczerze. I mimo dwóch dekad grania takich dźwięków, przy wydawaniu kolejnej płyty, jestem podekscytowany jak dzieciak.



Rola w „Ambassadzie” Juliusza Machulskiego i udział w telewizyjnym „The Voice of Poland” miał ocieplić Twój wizerunek? 

Nie wiem. Nie mam żadnego PR-owca. Poruszam się po tym świecie bardzo intuicyjnie i czasem – jak każdy - popełniam błędy. I Bogu, tfu, dzięki za nie. A ocieplił? Nie czytam mediów, z których mógłbym się o tym dowiedzieć. Próbuję po prostu co jakiś czas różnych rzeczy. Właśnie jestem na etapie nagrywani audiobooków, na których czytam kryminały. Strasznie mnie to ekscytuje. Jestem w takiej komfortowej sytuacji, że mogę pozwolić sobie na robienie w życiu wyłącznie tych rzeczy, które mnie kręcą. Nie pamiętam, abym zrobił coś dla pieniędzy, co by nie było koherentne z moim systemem wartości, etyka i estetyką. Lubię próbować nowych rzeczy. Dzięki temu mogę się też dowiedzieć wielu rzeczy o sobie, kulturze, mediach…

Polityka się o Ciebie nie upomniała?

Upomniała. Łatwo się domyślić kto, ale ode mnie się tego nie dowiesz (śmiech). Jeszcze tego nigdzie nie mówiłem, że dostałem ostatnio propozycję, aby z ramienia jednej partii wystartować w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Podjąłeś już decyzję?

Raczej z tego nie skorzystam. Staram się kierować w życiu wewnętrznym głosem. Bardzo prosto można przy tej okazji zrobić spory dym i nie ukrywam, ze cieszy mnie jak widzę ogień. Polityka to jednak nie jest moja przestrzeń. Kompletnie się na tym nie znam.

Jesienią znów zagracie koncert w Toruniu. Znów w studenckim klubie „Od Nowa”. Poprzedni występ Behemotha poprzedziła fala protestów. Listy do rektora UMK słali zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy koncertu. Zważywszy na to, jaki tytuł nosi Wasz nowy album, można się spodziewać, że i tym razem będzie podobnie. Chciałbyś powiedzieć coś tym, którzy będą próbowali odwołać Wasz występ?

Pewnie. Do wszystkich tych, którzy sprzeciwiają się naszym koncertom, mam jeden niezmienny przekaz: Nie ustawajcie w trudzie!

Tylko w Polsce macie takie problemy?

Tak. Zdarzały się czasami pikiety w Stanach Zjednoczonych. To bipolarny kraj. Z jednej strony największa technologiczna potęga i szafowanie hasłami wolnościowymi, a z drugiej zacietrzewienie i zaściankowa bogobojność charakterystyczna dla południowych stanów. I właśnie tam raz albo dwa razy wydarzyła się taka sytuacja.

Był jakiś moment w Twoje karierze, kiedy pomyślałeś, że poszedłeś trochę za daleko?

Mam nadzieję (śmiech).

Bliżej Ci chyba to libertarianina niż satanisty, którym straszą księża na lekcjach religii.


Nie wiem. Każde myślenie jest dobre, jeśli jest twoje i szczere. Nie podejmuję się tego, aby kogoś oceniać. Czasami intuicyjnie robię coś, za czym dopiero później nadążam logicznie. Ale muszę to zrobić, bo jeśli nie, to dojdzie do poważnej implozji i zaleję się żółcią od środka (śmiech). Muszę zatem czasem krzyknąć, wyrzygać się na zewnątrz. Podstawowym celem każdego artysty jest chyba przekraczanie, swoista forma transgresji. I mam nadzieję, że w swoim życiu wielokrotnie przekraczałem siebie.

***
Behemoth zagra w Toruniu 11 października 2014 roku w ramach V Od Nowa Metal Fest. 

czwartek, 20 marca 2014

Disparates "Popołudnie"

Po całkiem udanym debiucie sprzed kilku lat, toruński zespół Disparates postanowił pozostać wierny swojej folkowo-rockowej stylistyce. 

Disparates "Popoludnie"
Nowy album Disparates powstawał tak długo, że chyba sami muzycy zapomnieli już, że nad nim pracują. Charakteru ich nagraniom na płycie zatytułowanej „Popołudniu” nadają przede wszystkim instrumenty dęte i partie akordeonu (otwierające album „Trzy sny”, „Metropoland” - poza tytułowym utworem najlepsza piosenka na płycie). A wszystko zostało zarejestrowane jakby z duchem muzyki klezmerskiej gdzieś w tle. 

Bardzo eklektyczny jest to album. I co ważne w przypadku tego zespołu, skłaniający nie tylko do zagłębiania się w samą muzykę, ale również w teksty. Poetyka piosenek wokalisty i gitarzysty Bartka Kulika zasługuje na spore uznanie. „Jeszcze wcześnie, lecz wdowa ręką lepką od malin/ Zbiera listy i zdjęcia, mieląc je na korale” - śpiewa lider Disparates w „Popołudniu”. Jestem gotów wybaczyć mu za to nawet to irytujące wokalne wibrato, którego nadużywa przy byle okazji. 

Są jednak rzeczy, których łatwo wybaczyć się nie da. Kulik musiał chyba bardzo zazdrościć Grabażowi tworzenia wpadających w ucho piosenek, skoro w „Gemini I” podkradł mu (lub zapożyczył - jak kto woli) linię wokalną z „Chorego na wszystko” Strachów na Lachy. Nieładnie. Po przesłuchaniu całości pozostaje więc lekki niesmak. 

Disparates, Popołudnie, Lou & Rocked Boys 2014.



Odpowiedź Bartka Kulika, lidera Disparates na recenzję płyty "Popołudnie".

wtorek, 18 marca 2014

Absurd - "Pomarańczowy album"

Grupa Absurd wydała swój debiutancki album - z uwagi na kolor okładki nazywany „Pomarańczowym”.

Absurd
Nie jest to zły zespół. Zwłaszcza, że grupa potrafi w ciekawy sposób przełamać standardowy schemat wiążący kompozycję wyłącznie z refrenem i zwrotką. Potrafi bawić się zmianą tempa, pauzą... Efekt? Słuchając tych nagrań pierwszy raz, czasami nie wiadomo co wydarzy się za chwilę. A to spory atut. Na nieco skostniałej w ostatnim czasie i dość uporządkowanej od kilku lat lokalnej scenie, dawno nie było takiej młodzieńczej eksplozji rockowej świeżości. I do tego tak pełnej energii.

„27”, „Maleństwo”, „Wygnanie lwa z ZOO”, „Alterstyle”, „Dziwka”... Zanurzając się w te kompozycje, można choć na chwilę stać się ich fanem. I to nawet wtedy gdy zespół trąci Happysadem w „Plastelinie cz. 3” czy „Lekcji nr 1”. „Nie podnieca mnie już 27 lat wypisane na grobie” - śpiewa Mateusz „Czyżyk” Czyżniewski, lider Absurdu. Sporo jest zresztą na tej płycie wpadających w ucho fraz. Do tekstów nie można mieć większych uwag. Pełne buntu historie z konkretnymi tematami. W polskiej piosence to dziś rzadkość. 

Muzycy Absurdu na różne sposoby starają się odżegnywać od komercji, z czym wiąże się zresztą pewna historia. W 2009 roku zespół wystartował w muzycznym konkursie organizowanym przez TVN. W głosowaniu internatów zdobył trzecie miejsce, w związku z czym stacja zainteresowana była wykorzystaniem jego utworu pt. „Zwyczajna” w serialu „39 i pół”. Jednak kiedy miało już dojść do podpisania umowy „Czyżyk”, autor wszystkich kompozycji zespołu, odmówił. Uznał podobno, że byłoby to zbyt komercyjne działanie.

Absurd na żywo? Zespół z Lubicza miałem okazję oglądać na scenie dwa razy. Podczas pierwszego plenerowego występu przepadli. O wiele lepiej poradzili sobie w klubie. Refleksja z tego ostatniego koncertu była jednak jedna. Ekspresja szalejącego z gitarą przy mikrofonie „Czyżyka” nie ma przełożenia na resztę zespołu. Tylko on jest w stanie skupić na sobie uwagę. I nie zmienią tego nawet pozamuzyczne walory basistki. Jak trafnie zauważył mój znajomy - gdyby w Absurdzie takich „Czyżyków” byłoby kilku, to zmiataliby inne zespoły ze sceny. A tak jest jak jest.

Absurd, HRPP Records 2014.


sobota, 15 marca 2014

„My lunatycy, czyli rzecz o (Re)Publice”

Wywiady, wspomnienia, a przede wszystkim mnóstwo nieopublikowanych wcześniej unikalnych fotografii zgromadzonych przez fanów zespołu Grzegorza Ciechowskiego. W Toruniu trwają pracę nad książką pod roboczym tytułem „My lunatycy, czyli rzecz o (Re)Publice”.

Trochę tego było. "Republika. Gwiazdy, komety & czad" Aleksa Stacha, "Grzegorz Ciechowski 1957 - 2001. Wybitny artysta rodem z Tczewa." pod red. Jana Kulasa, a także naukowa "Republika wrażeń" pod red. Marka Jezińskiego, która rozpatruje fenomen Republiki w różnych kontekstach. Od muzyki i tekstów, aż po charakterystyczny sceniczny wizerunek. W ubiegłym roku do tej republikańskiej biblioteczki dołączyła jeszcze opowieść Małgorzaty Potockiej zatytułowana "Obywatel i Małgorzata". W najnowszej książce, która powstaje właśnie w Toruniu do głosu mają dojść przede wszystkim fani zespołu. 

Prace nad książką „My lunatycy, czyli rzecz o (Re)Publice” trwają. 

- Wraz z Anią Sztuczką, założycielką fan klubu "Moje modły" podjęliśmy trud spisania ich wspomnień i osobistych anegdot dotyczących Republiki, a także wszystkiego co się z nią wiąże. W pewnym sensie ma to być swoisty pamiętnik zdarzeń, tych najbliższy zespołowi, pamiętnik fanów, którzy na przestrzeni lat uczestniczyli w jego życiu - twierdzi Krzysztof Janiszewski. Sam jest nie tylko wielkim fanem zespołu Grzegorza Ciechowskiego, ale także muzykiem. W 2001 roku z grupą Half Light nagrał "Nowe orientacje", elektroniczny remake „Nowych sytuacji”, debiutanckiego albumu Republiki z 1983 roku. 

Książka, nad którą pracują Sztuczka i Janiszewski, ma także opowiadać o fenomenie toruńskiej sceny muzycznej lat 80. i jej twórcach. Ma opisywać miejsca, w których narodziła się nie tylko Republika, ale cała toruńska Nowa Fala. Oprócz rozmów z żyjącymi członkami Republiki, toruńskimi muzykami oraz fanami zespołu, w książce znajdzie się wiele reprintów, przedrukowanych listów fanów, wierszy okolicznościowych, a także fanzinów z lat 80. - Ten materiał dokumentalny pokazuje jak w dobie braku internetu i Facebooka, fani przekazywali sobie informacje i materiały dotyczące swoich idoli - mówi Krzysztof Janiszewski. - Prace nad książką powinny zakończyć się na początku przyszłego roku. 


piątek, 14 marca 2014

Nowe Sytuacje 2014

Zbigniew Krzywański, Leszek Biolik i Sławomir Ciesielski znów razem. Zagrają w Polsce kilka koncertów, na których odtworzą materiał z „Nowych sytuacji”, debiutanckiej płyty Republiki.

Choć byli Republikanie wielokrotnie powtarzali, że z uwagi na brak Grzegorza Ciechowskiego i mnogość projektów, w których biorą udział, jedyną szansą, aby usłyszeć ich znów razem jest grudniowe wydarzenie w „Od Nowie”, teraz zmienili zdanie. Wszystko zaczęło się od ostatniego toruńskiego koncertu poświęconego pamięci zmarłego w 2001 roku lidera Republiki. W ubiegłym roku Krzywański, Biolik i Ciesielski z okazji 30-lecia wydania debiutanckiego albumu Republiki zaprezentowali cały pochodzący z niego materiał na żywo. Utwór po utworze.  Przy mikrofonie wsparli ich wówczas Piotr Rogucki, Jacek „Budyń” Szymkiewicz oraz Tymon Tymański.

Tymon Tymański z muzykami Republiki podczas koncertu pamięci Grzegorza Ciechowskiego w grudniu 2013 roku w Toruniu. (Fot. T. Bielicki)

- Po koncercie pojawiły się propozycje, aby zagrać to jeszcze raz. Wiele osób uważa, pod czym ja również się podpisuję, że „Nowe sytuacje” były płytą niezwykle ważną dla polskiej muzyki. Chcemy ją przypomnieć w jej oryginalnym brzmieniu. Tym bardziej, że młodsze pokolenie kojarzy Republikę głównie z „Mamony”, a takie piosenki jak „System nerwowy” czy „Mój imperializm” nie są im znane - mówi Zbigniew Krzywański. - Każdy z nas mógłby to zrobić osobno, ale skoro możemy to zrobić w trójkę, to czemu nie? Broń Boże nie jest to jednak reaktywacja Republiki. Projekt nazywa się Nowe Sytuacje. 

Muzycy pierwsze informacje o swoich wspólnych planach zdradzili kilka dni temu na falach radiowej Trójki. Wciąż jeszcze nie wiadomo ile takich występów się odbędzie i gdzie będzie można wysłuchać koncertowych i oryginalnych wersji „Arktyki”, „Śmierci w bikini” i „Halucynacji”. Pewne jest tylko jedno. Projekt Nowe Sytuacje zaistnieje scenicznie jedynie w tym roku. - Nie napinamy się na ilość. Być może zagramy tylko dwa, a może trzy razy? Nie wiem. Mocno przebieramy w ofertach - mówi Krzywański. - Projektem Nowe Sytuacje wpisujemy się zresztą w tendencję wykonawców, którzy w ostatnich latach wracają na scenę do prezentacji materiałów z całych swoich płyt.

Podczas serii koncertów zespół będzie występował niemal w takim samym składzie, jak na koncercie toruńskim. Na klawiszach zagra Bartłomiej Gasiul, związany z Depresjonistami. Piosenki zaśpiewają Tymon Tymański i Jacek „Budyń” Szymkiewicz. Zabraknie jedynie Piotra Roguckiego. Mimo, że Nowe Sytuacje to nie Republika, fani tej toruńskiej legendarnej grupy już zaczynają skandować nazwę ulubionego zespołu. Na razie nie pod sceną, ale w radosnych postach na Facebooku, gdzie Leszek Biolik założył specjalny profil poświęcony całemu projektowi. W ciągu tygodnia polubiło go 1.600 użytkowników. A liczba z każdym dniem rośnie.

Co się czuje wychodząc na scenę  po tylu latach od zakończenie działalności zespołu, gdy tłum nie przestaje krzyczeć: „Re-pu-blika”? - Jest pewien rodzaj energii związanej z tym zespołem, który pojawi się zawsze w momencie, kiedy gramy publicznie. To sprawie, że z powrotem znajdujemy się w tej kuli czasu i energii, który niesie ze sobą Republika. A to zawsze jest niesamowite przeżycie - mówił niedawno Leszek Biolik. Warto wspomnieć, że on jeden z całej trójki współtwórców projektu Nowe Sytuacje nie brał udziału w nagraniu debiutanckiej płyty. W tym pierwszym składzie Republiki grał wówczas na basie Paweł Kuczyński.

***

Ostatni koncert pod szyldem Republiki odbył się - już bez Grzegorza Ciechowskiego - 16 marca 2002 roku w ramach prezentacji spektaklu „Kombinat” na 23. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Od tamtego czasy cała trójka muzyków Republiki - nie licząc grudniowych koncertów w Toruniu - spotkała się na scenie tylko raz. W 2009 roku zagrała trzy utwory podczas obchodów 20-lecia GW. 

poniedziałek, 10 marca 2014

Sławek Wierzcholski "Matematyka serc"

Miłośnicy muzyki wirtuoza harmonijki ustnej świętowali niedawno 30-lecie Nocnej Zmiany Bluesa. Teraz otrzymują kolejny solowy album jej lidera. Dyskografia Sławka Wierzcholskiego wzbogaciła się o "Matematykę serc".

Sławek Wierzcholski "Matematyka serc"
Już pierwsze utwory zdradzają koncepcyjny zamysł Wierzcholskiego. Ta płyta miała być inna niż poprzednie. Miała po raz kolejny udowodnić, że toruński bluesman, potrafi, a przynajmniej próbuje poruszać się w każdym rodzaju muzyki. Przypomnijmy, że do tej pory z obszarów pozabluesowych muzyk penetrował na osobnych płytach zarówno folk, jak i jazz. Tym razem każda z jego czternastu nowych piosenek stanowi taki odrębny flirt.

Jest otwierający płytę dixielandowy „Imperatyw podróżny” , pulsująca reggae „Matematyka serc”, latynoska „Scarlett O’Hara”, funkujące „Whisky i baby”… I tak dalej, i tak dalej. Każda z piosenek to inna muzyczna podróż. W refrenie „Ktokolwiek wie” Wierzcholski niebezpiecznie zbliża się linią melodyczna do „My Way” Franka Sinatry; w urockowionym „Przy instrumencie” tworzy klimat bliski z lekka twórczości Leonarda Cohena.

Ci, którzy od śpiewu Sławka Wierzcholskiego wolą dźwięki jego harmonijki, będą zawiedzenie. Na „Matematyce serc” toruński wirtuoz gra na niej zaledwie w jednym (!) utworze – „Whisky i baby”. W słowach tej piosenki zawarł zresztą swoje artystyczne credo: „Ile dni, a ile lat? / Da pożyć dobry Bóg?/ Nie chcę żadnej daty znać/ Chce grać aż padnę z nóg?”. Dla fanów Nocnej Zmiany Bluesa, album będzie sporą niespodzianką. 

Imponujący jest zestaw gości, który udało się Wierzcholskiemu uzbierać na tym albumie. Poza żelaznym składem toruńskich muzyków sesyjnych na „Matematyce serc” usłyszmy również m.in. gitarę Jana Pęczaka z T.Love, saksofon związanego kiedyś z De Mono Roberta Chojnackiego (tego od „Budzikom śmierć”), bas Mieczysława Jureckiego (dawniej Budka Suflera), a także saksofon jazzmana Adama Wendta. Premiera płyty 17 marca.

Sławek Wierzcholski, Matematyka serc, Polskie Radio 2014.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...