piątek, 23 września 2011

Butelka: Do kurii trafił na mnie donos

Grzegorz Kopcewicz, lider toruńskiej grupy Butelka opowiada o nowej płycie swojego zespołu zatytułowanej "Diabeł z powyłamywanymi rogami". 

Butelka (Fot. Anna Wojciulewicz)
- Nagrywacie album i poza informacjami o koncertach niewiele słychać o zespole. Cisza przed burzą? 

Jeżeli wydanie płyty można porównać do burzy, to rzeczywiście tak jest. Kolejny album zapowiadaliśmy już kilka razy, ale zmiany w składzie spowodowały pewne opóźnienia. Nie musieliśmy się zresztą spieszyć z jego wydaniem. Sporo rzeczy się pozmieniło. Nowy gitarzysta wniósł taki metalowy szlif, którego Butelka nigdy nie posiadała. To dodało nam nieco mroku. Z kolei perkusista ma za sobą progresywne doświadczenia. Cały zespół brzmi więc teraz nieco inaczej. 

- Pytam, bo Butelka przyzwyczaiła już torunian do prowokacji. Było starcie z Robertem Biedroniem o jedną z piosenek, było regularnie szczypanie Radia Maryja w tekstach, a także wystawa zdjęć, w ramach której odwiedziłeś kilka toruńskich kościołów... Sporo. A teraz jest cicho. Podejrzanie cicho.

Jeżeli ktoś przyzwyczaił się do tego, że muszę prowokować, to nieco się zdziwi. Działania, które podejmowałem w przeszłości służyły określonym celom, które osiągnąłem. Najnowsza płyta będzie zapisem tego, w którym miejscu znajduje się obecnie nasz zespół. Jeżeli ktoś oczekuję, że będę teraz zajadle atakował PiS, to może się zdziwić. 

- O czym więc będzie tekstowo opowiadała ta płyta?

W pewnym sensie będzie to koncept album. Materiał oddaje sytuację starszych osób mieszkających na osiedlach z czasów komuny, którym wydaje się, że administracja osiedla ich okrada. Tego typu wątki na pewno się pojawią. 

- Czyli jednym słowem Butelka rozszerzy swoją grupę docelową o zbiór osób 60+? 

Znalazłem sobie po prostu wdzięczny temat, którym się zająłem. Uznałem, że w pewien sposób może to być po prostu dowcipne. Traktuję ten materiał z przymrużeniem oka. Może nawet bardziej niż przy okazji poprzedniej płyty. 

- Podobno w jednym z nagrań można usłyszeć obszerne fragmenty autentycznego listu, który trafił do toruńskiej Kurii Diecezjalnej?

Tak. Postanowiliśmy wykorzystać go w jednym utworze. To anonim dotyczący mojej osoby, który udało mi się przechwycić. Chociażby dla tego utworu będzie warto sięgnąć po naszą płytę. 

- Na forach internetowych momentami aż wrze na temat zespołu. Po wydaniu "Diabła z powyłamywanymi rogami" znów zrobi się pewnie gorąco. 

Bardzo rzadko podejmuję dyskusję w sieci. Zabieram głos jedynie kiedy mnie coś szczególnie poruszy. Z anonimowymi fantomami nie ma sensu dyskutować. Strata czasu. 

wtorek, 20 września 2011

Manchester: Nadciąga "Chemiczna broń" - premiera 27 września

Sławek Załeński oraz Maciej Tacher z grupy Manchester opowiadają o nowej płycie zatytułowanej "Chemiczna broń", która będzie miała swoją premierę już 27 września.

- Cały czas się zastanawiałem jaką drogą podąży Manchester po wydaniu debiutanckiego albumu. I oto mamy odpowiedź. Pogranicze popu i synth rocka. To jest kierunek, w którym chcecie dalej zmierzać, czy tylko jeden z przystanków na waszej drodze?

Sławek Załeński: Muzyka Manchesteru wciąż się zmienia. I to tak nieoczekiwanie, że nie mam pojęcia co będzie za 5 lat. Startowaliśmy jako grupa niszowa, po czym odkryłem w moim komputerze wiele zabawek pozwalający wydobyć zupełnie inne brzmienie. Doszedłem wtedy do wniosku, że trzeba skończyć tą gitarową "undergroundowością". Nadal gramy jednak to, co nam się podoba. Wytwórnia zupełnie nie wtrąca się w to, co robimy. Nie ukrywam, że jestem nawet tym nieco zdziwiony.

Manchester
- Debiut pozostaje zawsze debiutem, ale to po drugim albumie słychać, na co tak naprawdę stać dany zespół.

SZ – Jestem o to spokojny. Dlaczego? Na albumie znalazło się piętnaście piosenek. Cały czas pozostaliśmy więc płodni muzycznie. A utwory? Uważam, że są „ładne”. Bardzo lubię to słowo (śmiech). Taki „Lawendowy” powstał np. z powodu naszego perkusisty, który zaspał po koncercie sylwestrowym we Wrocławiu. Napisałem ten utwór podczas oczekiwania na jego przyjazd. Resztą piosenek również rodziła się w dość naturalny sposób. Różnica polega na tym, że na „Chemicznej broni” więcej tekstów napisał Maciek. Z mojego pierwotnego tekstu do piosenki "Autostrady kłamstw", wyjął np. jedną frazę "Żegnaj muszę cię zapomnieć" i dołożył nową, własną resztę.

- Po tekstach Sławka wiadomo już czego można się spodziewać. A teksty Macieja?

Maciek Tacher: – Początkowo napisałem dwa, które nie były utrzymane w zbyt radosnym klimacie. Bliżej mi do liryki Kasi Nosowskiej, co nie do końca pokrywa się z pomysłem jaki mamy na nasz zespół. Zacząłem się więc zastanawiać jak mógłbym dogodzić Manchesterowi, a jednocześnie stworzyć coś swojego i bardziej optymistycznego. Przypomniałem sobie wtedy o Czerwonych Gitarach, których słuchałem kilkanaście lat temu z winyli. Chciałem przenieść coś z tamtego klimatu do moich tekstów. Tak powstały dwa teksty „Jestem supermanem” oraz „Lubię twoje włosy”.

- Co jeszcze różni wasz debiutancki album od drugiej płyty?

SZ – Brzmienie. Za wszystkie piosenki na drugim albumie – poza „Na jej podobieństwo”, którą zrobiłem sam - zabrali się warszawscy producenci. I to słychać.

- Nie żal wam tego, że straciliście już ten rockowy pazur, który mieliście na początku? Teraz jest - ja wspominał Sławek - „ładnie”.

SZ – Na koncertach nadal prym wiodą gitary. Na płycie bywa różnie.
MT – Na "Chemicznej broni" są może 2-3 piosenki, które zostały tak podprodukowane, że na pierwszy plan wychodzi syntezator. Najmocniej to słychać w „Lawendowym”. Reszta nie odbiega od koncertowych wersji i jest kontynuacją tego, co prezentowaliśmy 5 lat temu na pierwszym koncercie w Od Nowie. Będą też np. takie brit-popowe kawałki jak wspomniany „Lubię twoje włosy” czy „Wyścig Szczurów”.
SZ – Nasz nowy singiel „Nie chce się spać” też jest bardzo gitarowy. Efekt? Ani w Rmf Fm, ani w Radiu Zet nie chcą go grać. Następny „Autostrady kłamstw” też będzie gitarowym numerem.


- Bywa, że słuchacze biorą wasze teksty na poważnie?

SZ – Ktokolwiek to robi, musi być chyba szalony. Nigdy nie ukrywaliśmy, że część z nich piszemy dla zabawy. Jak tu brać na serio tekst „Ty znowu chcesz się kochać, ja już nie mam sił”? Nigdy nie zmienialiśmy naszymi piosenkami świata. Nie o to nam w Manchesterze chodzi.

- A co się stanie za kilka lat, kiedy to, co śpiewacie z racji waszego wieku zupełnie nie będzie już autentyczne dla waszych nastoletnich odbiorców?

MT – Ratuje nas to, że dosyć młodo wyglądamy (śmiech). Sławek jest nauczycielem w liceum, co może mieć wpływ na tematykę piosenek i ogólną wizję tekstów. Na „Chemicznej Broni” będzie miejscami poważniej, miejscami lekko i frywolnie. Co zrobimy na trzeciej płycie? Czas pokaże, ale rock’nd roll to w sumie strefa wiecznej młodości. Taka praca (śmiech)

wtorek, 13 września 2011

Stainless: Starsi bufoni dwaj

Stainless. Surfując po YouTubie trafiłem przypadkiem na ich największy przebój. 18 lat temu piosenka szalała w toruńskich rozgłośniach. Materiał nigdy nie ukazał się na płycie CD. Wyszedł jedynie na kasecie. Szkoda. W Stainless grał jeden z ciekawszych toruńskich gitarzystów.


Poniżej roboczy fragment rozdziału z mojej książki o toruńskim rocku.:
"(…) Krzysztof Janiszewski w sklepie muzycznym „Kram” przy ul. Mostowej natrafił na ogłoszenie zespołu, który poszukiwał wokalisty. Postanowił spróbować. Grupa nazywała się Smirnoff. Jej członkowie spotykali się na strychu Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury. Przed pojawieniem się w zespole Janiszewskiego funkcję wokalisty pełnił Leszek Kraśnicki. Jego koledzy ze Smirnoffa stwierdzili jednak, że lepiej będzie poszukać kogoś innego. Napisali więc ogłoszenie i powiesili je w „Kramie”. (…) -
- Przygotowałem sobie trzy utwory i zaśpiewałem. Andrzej Tyloch, który był liderem zespołu stwierdził, że jestem dość kontrowersyjnym wokalistą. I śpiewam za wysoko. Nie mieli jednak nikogo innego, więc zostałem – wspomina Janiszewski. 
Smirnoff grał typowy heavy metal spod znaku Iron Maiden i TSA. Pojawiły się jednak drobne problemy z nazwą. Andrzej „Bruner” Gulczyński, który się opiekował muzykami stwierdził, że Smirnoff za bardzo kojarzy się z wódką. Poza tym był jeszcze jeden zespół o takiej nazwie. Grał thrash i pochodził z Ciechanowa. To tylko przyspieszyło ich decyzję o zmianie. „Bruner” wymyślił Stainless. I tak już zostało. Krótko później z zespołu odszedł Leszek Krasiński. 
W 1991 roku Stainless tworzyli: Krzysztof Janiszewski – śpiew, Andrzej Tyloch – gitara, Sławomir Kosiński – gitara, Maciej Jackowski – bas, Piotr Wituszyński – perkusja. W takim składzie w 1992 roku zespół zdobył II miejsce na Festiwalu w Węgorzewie (tuż za grupą Sweet Nosie). Otrzymali wówczas nagrodę od Radia Olsztyn w postaci sesji nagraniowej, co otworzyło im możliwość nagrania płyty. 
Tuż po występie w Węgorzewie, Sławek Wierzcholski zaproponował Maciejowi Jackowskiemu granie w Nocnej Zmianie Bluesa. Po jego odejściu – basistą Stainless został Jarosław Szajerski. 
Sesja nagraniowa odbyła się w dwóch częściach. Pierwsza - listopad 1992 roku, druga - styczeń 1993 roku. Kontrakt udało się podpisać dzięki pomocy Sławka Wierzcholskiego. Wkrótce na rynku ukazała się kaseta magnetofonowa zatytułowana tak jak zespół - „Stainless”. Trzy miesiące po kasecie miała ukazać się płyta, ale nigdy do tego nie doszło. Firma „Bass Records”, z którą zespół podpisał kontrakt przestała istnieć. 
Największymi przebojami z ich debiutanckiego materiału stali „Starsi bufoni dwaj” oraz „Śmiech i łzy”. Wszystkie teksty na debiucie napisał Krzysztof Janiszewski. 
Zespół nie zrażony brakiem płyty zaczął tworzyć nowy materiał. Całość ewoluowała w stronę klimatów spod znaku Rage Against The Machine. Stainlees dotarł do półfinału festiwalu Marlboro Rock In 1995. Zagrał koncert w warszawskiej Stodole z Tiltem. Materiał o grupie ukazał się w Tylko Rocku. Coś jednak wisiało w powietrzu. Nie było kolejnej płyty i nieubłaganie zespół zaczynał się wypalać. 
Część grupy muzycznie ciągnęła w stronę coraz bardziej zakręconych rzeczy. Motorem takich psychodelicznych klimatów był basista Jarosław Szajerski. Niestety dotychczasowy lider - Andrzej Tyloch - nie podzielał tego pomysłu. W kwietniu 1996 roku po wielkiej kłótni zapakował swoją gitarę do futerału i wyszedł z sali prób. 
- Granie w zespole to wieczna walka. Walka nie tylko w zespole, ale ze światem zewnętrznym. Denerwują się organizatorzy koncertów, którzy nie są w stosunku do ciebie fair. Denerwują cię wydawcy. Do tego ludzie w zespole, każdy z nich ma inną wizję – mówi Janiszewski. - Andrzej stwierdził, że skoro nie pasuje do nas to odchodzi. Jest bardzo dobrym gitarzystą. Wychował się na Gary Moorze i potrafił grać sercem. Kiedyś Kobra proponował mu współpracę, ale on chciał grać swoje rzeczy. 
W chwili gdy Andrzej Tyloch zamknął drzwi narodził się Doktor C."

poniedziałek, 12 września 2011

Z archiwum: Butelka - rynek muzyczny jest jak dżungla

Grzegorz Kopcewicz, lider zespołu metalowego Butelka oraz właściciel studia nagrań Black Bottle Records opowiada o wkraczaniu na rockową ścieżkę

- Policzyłem sobie, że funkcjonujesz na scenie muzycznej już około 25 lat. Ćwierć wieku z rockiem to chyba sporo?

- (śmiech) To nie jest jeszcze tak dużo. Patrząc po zespołach, które funkcjonują na naszej polskiej scenie, łatwo zauważyć, że nie należę do tego najstarszego grona. Z drugie strony mam nadzieję, że nie będzie to mój ostatni rok. Takie zespoły jak chociażby Jethro Tull grają do dzisiaj i nie uważam, aby ocierały się o jakąś śmieszność. Każdy ma prawo wyjść na scenę. Nie ma przepisów na ten temat.

- Czego nauczyłeś się przez te lata o funkcjonowaniu muzycznej machiny?

- Tego jak niezwykle cenne bywa doświadczenie. Nikt nie zrobi mnie już tak łatwo w konia, jak młodego muzyka. Wiem jak działa sprzęt, na co należy zwracać uwagę na koncertach, czego się wystrzegać. Rzadko się teraz się zdarza, że pojedziemy w trasę koncertową i nagle wdepniemy na jakąś minę, bo ktoś nam nie chce zapłacić za występ.

"King Bruce Lee Karate Mistrz" - od tego coveru zaczęła się historia Butelki 

- Co się robi w takich sytuacjach?

- Trzeba uważać z kim się rozmawia. Rynek muzyczny z muzyką metalową jest jak dżungla. Trzeba walczyć o swoje. Każdy chce coś na tym zyskać i często dochodzi do spięć. Najtrudniejsze są sytuacje, kiedy jedzie się na drugi koniec Polski, po czym okazuje się, że koncert nie był wypromowany i nikt nie przyszedł. A trzeba zapłacić za transport kilkaset złotych. W takiej sytuacji trzeba spojrzeć sobie głęboko w oczy i wyjąć pieniądze z kieszeni.

- Czego w tej branży nie można kupić a trzeba się nauczyć?

- W Polsce nie istnieje w zasadzie instytucja menadżera. Zespół sam musi sobie z tym poradzić. Najlepszym przykładem takiego podejścia jest grupa Behemoth. Lider zespołu organizuje sobie wszystko od początku do końca. To jest najlepsza droga. Trzeba starać się samemu do wszystkiego dojść, a nie oglądać się na kogoś, kto ma nam to wszystko załatwić. Młodym przede wszystkim polecam ostrożność.

- Co ciebie popchnęło, aby zająć się muzyką?

- Pod koniec podstawówki stałem się fanem hard rocka. Docierało do nas wtedy sporo płyt z nagraniami zespołów z Węgier. Oprócz tego obowiązkowo słuchaliśmy przywożonych z Zachodu krążków Black Sabbath, Deep Purple, Led Zeppelin… Na tych trzech zespołach się wychowałem.

- Kiedy sam spróbowałeś szczęścia na scenie?

- Gdy uczyłem się w IV Liceum Ogólnokształcącym w Toruniu. Obok sali gimnastycznej była taka mała salka, gdzie odbywaliśmy swoje próby. Nie potrafiliśmy wówczas grać, ale bardzo chcieliśmy to robić. Doświadczenie przyszło z czasem. Cały zespół grał na jednym wzmacniaczu, a perkusja to był jeden kocioł i talerz. Teraz wystarczy mieć pieniądze i każdy może sobie kupić markowy sprzęt. Wtedy to było niemożliwe. Inna była rzeczywistość, taka bardziej „romantyczna”.

- Pamiętasz swój pierwszy koncert?

- Pewnie. To był przegląd młodzieżowy w Domu Kultury w Toruniu. Dostaliśmy wyróżnienie nawet nie za umiejętności, ale za debiut. Graliśmy kilka piosenek The Beatles. Później zagraliśmy większy koncert na rynku podczas Dni Torunia. Zespół nazywał się Eat, a później przemianował się na SS-20.

Nieżywe Trupy - solowy projekt Mc Butelki

- W szkole patrzyli przychylnym okiem na wasze granie?

- Granie i słuchaniem muzyki manifestowało się wtedy tak jak dziś - swoim ubiorem. Wychowawczyni powiedział mi wprost, że matury to ja na pewno nie zdam. Bulwersował ją fakt, że nosiłem marynarkę z podniesionym kołnierzem, a do tego krawat na gołą szyję i wpięty w klapę znaczek „Public Enemy”. W liceum naszym zespołem opiekowała się jedna z nauczycielek. Jak zobaczyła nas podczas tego koncertu na Dniach Torunia, to się załamała.

- Wspomniałeś, że kiedyś to granie było bardzie romantyczne. Co się zmieniło?

- Żyjemy w innej rzeczywistości, w której kierunek wyznaczają finanse. Dziś, aby zagrać koncert trzeba sporo w siebie zainwestować. Kiedyś zbieraliśmy co kto miał i to wystarczyło, aby zagrać koncert. Głód muzyki granej na żywo był tak ogromny, że na koncert w szkole przychodziły tłumy.

- Myślisz, że ci, którzy dzisiaj zaczynają przygodę z muzyką mogą poczuć namiastkę buntu, która towarzyszyła muzyce w latach w 80?

- Inne są teraz czasy. Mieliśmy wówczas konkretnego wroga – władzę ludową i Związek Radziecki. A teraz? Wszystko jest jakoś tak zatomizowane, rozproszone… Trzeba się ostro zmobilizować, aby znaleźć przeciwnika. Można atakować hipermarkety i polityków, ale nie systemowo jak to było w PRL-u. Wszyscy wtedy walczyliśmy, aby żyć w innej rzeczywistości. A jak już nastała, to okazało się, że to nie jest wcale taki raj.

- Zmiana pokoleniowa…

- Bardzo uważnie obserwuje wszystko co dzieję się na muzycznej scenie. Staram się zrozumieć młodych. Jakie wyciągam wnioski? Widać, że dziś najwięcej w muzyce denerwują się hip-hopowcy (śmiech).

- Przejawem buntu coraz częściej zamiast gitar pozostają sample i słowa recytowanie z szybkością błyskawicy.

- Ciekawi mnie bardziej co będzie jeszcze dalej - za 10, 15, 20 lat.. Dla mnie zawsze niezwykle cenne jest to, że ktoś mówi to, co sam myśli. Jeżeli to jest jeszcze na odpowiednim poziomie, to już w ogóle jest super. Każdy ma prawo się wykrzyczeć. Zwłaszcza, że nie ma cenzury, a więc odpowiada się tylko za to, co się powiedziało, a nie za to się powie.

- Czego słucha twój syn?

- Muzyki elektronicznej. Ja się na tym nie znam. Długo nie poważał tego, co robiłem jako muzyk w swoim obecnym zespole. W momencie kiedy zorientował się, że wśród jego znajomych są fani Butelki i zaczął do tego podchodzić zupełnie inaczej (śmiech).

"Dekoder Tv Trwam" Butelki, czy jazda bez trzymanki na rowerach bez siodełek

- Jak reaguje kiedy mu puszczasz utwory np. Judas Priest czy Deep Purple?

- Zupełnie tego nie czuje i wcale mnie to nie dziwi. Mój ojciec grał na trąbce i słuchał jazzu. Próbował mnie tym jazzem zarazić. Nie wyszło, bo ja zupełnie nie rozumiałem tej muzyki. Wolałem hard rocka. I tak samo jest teraz z moim synem .

- Pierwsze próby swojego zespołu odbywałeś w szkole, później skrzydła rozwinął nad wami Waldemar Rudziecki, ówczesny dyrektor studenckiej „Od Nowy”. Dziś w „Od Nowie” nie ma już możliwości, aby zespoły mogły się tam spotykać, aby poćwiczyć.

- W starej „Od Nowie”, która mieściła się w „Dworze Artusa”, były piwnice z grubymi murami. Każdy mógł tam grać nie przeszkadzając nikomu. Obecnie w „Od Nowie” wystarczy, że jeden zespół ma próbę. Efekt? Hałas potworny. Liczę na to, że władze Torunia wyremontują wreszcie jakiś bunkier i udostępnią twórcom, aby mogli kontynuować to, co zapoczątkował Waldemar Radziecki w latach 80.

- Z tego co mówisz, wynika, że dziś zespół ma o wiele trudniej, aby się przebić. Musi zainwestować w sprzęt, w promocję, znaleźć miejsce do prób. Inaczej skazany jest na margines.

- Jeśli zespół jest dobry i zdeterminowany, to poradzi sobie w każdych warunkach. Muzyka rockowa, bo o takiej rozmawiamy, nie jest promowana w radiu, ani w telewizji. Problem promocyjny pomaga dziś rozwiązać Internet. Trzeba sobie radzić samemu. Każdy kto zakłada zespół rockowy musi się liczyć z tym, że przez parę ładnych lat będzie musiał do tego dokładać. A być może zawsze.

- Sam jednak z uporem maniaka podążasz tą ścieżką. Grasz koncerty, masz własne studio nagrań. Często zaglądają do niego młode kapela, które chcą coś zarejestrować?

- Często sam namawiam ich, aby na próbę nagrali jedną, czy dwie piosenki. Aby posłuchali siebie jeszcze zanim na poważnie zaczną myśleć o normalnej płycie. Ostatnio nagrywał u mnie zespół In Vitro z Gniewkowa. Jestem bardzo mile zaskoczonym końcowym efektem. Okazało się, że trochę tych młodych zdolnych zespołów w okolicy jednak jest.

- Na jakie jeszcze grupy, które wypłynęły w ostatnim czasie, warto zwrócić uwagę?

- Na pewno Mr Lajt, którzy zdobył wyróżnienie na ostatnim Przeglądzie „KATAR”. Do tego dorzuciłbym wspomniany In Vitro, a także TAZ oraz Menace. Trochę boleję nad tym, że w Toruniu nigdy nie było jakiś wystrzałowych metalowych zespołów. To, co wychodziło poza Toruń, zawsze miało większy związek z reggae, nową fala, albo punk rock.

piątek, 2 września 2011

Muniek i Kazik zaśpiewają z Bikini

Toruńska grupa Bikini już na półmetku nagrywania studyjnej płyty w Warszawie. Choć album jeszcze nie powstał, to już jest o nim dość głośno. Poza Zbigniewem Cołbeckim zaśpiewa na nim również Kazik Staszewski oraz Zygmunt Staszczyk. 

- Muniek wciąż się zastanawia, który utwór wybrać. Kazik już zadeklarował, że zaśpiewa ze mną „Bananowe tango”, które jest takim naszym współczesnym emigracyjnym protest songiem – zdradza Zbigniew Cołbecki, lider Bikini. Niespodzianek będzie podobno więcej, ale jak na razie członkowie zespołu nie chcą zdradzać zbyt wiele szczegółowo. Od połowy sierpnia nagrywają swoja płytę w Warszawie pod okiem realizatora Kultu.
Bikini w warszawskim studio
Co łączy Kult i toruńskie Bikini? Otóż w pierwszym składzie toruńskiego zespołu w chórkach śpiewała Ania Kamińska, obecna żona Kazika Staszewskiego. Po latach spotkali się na koncercie w Warszawie. Staszewski posłuchał piosenek i zaproponował, że pomoże załatwić grupie kontrakt ze swoją macierzystą wytwórnią SP Records. Tak też się stało. - Kończymy nagrywać gitary. Korzystamy ze sprzętu T.Love. Super! – cieszy się Cołbecki.

Płyta ma być bardzo urozmaicona rytmicznie. Znajdzie się na niej około piętnastu utworów. Część całkowicie premierowych – wśród nich m.in. „Jest pięknie”, „Pies”, rewolucyjny „Hej młody”; część dobrze znanych wszystkim fanom Bikini - „W kawiarni”, „Fikcyjne wycieczki” czy „Pieniądze”. Warto wspomnieć, że zespół przeszedł ostatnio drobne roszady w składzie. Na perkusji gra w Bikini obecnie Piotr Wysocki z Kobranocki. 
Przypomnijmy, że do tej pory jedynym wydawnictwem płytowym zespołu Zbigniewa Cołbeckiego jest album "Dokument", na którym zebrano same archiwalne nagranie. Oprócz tego ukazały się również dwa single analogowe wydane przez pub "Pamela". Ich największy przebój „Nocne ulice” nagrała kilka lat temu grupa Strachy Na Lachy na płycie „Zakazane piosenki”, która przypominała dawne punk rockowe przeboje. 


"Taka dupa" Bikini - na płycie w nowej wersji ukaże się pod tytułem "Lula"
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...